Gdybym miała kota, wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Mogłabym na przykład, od czasu od czasu, uciąć sobie w nim krótką pogawędkę o jakichś błahych, miękkich sprawach. Moglibyśmy rozmawiać bez słów, ja bym była błaha, a on miękki.
Być może z psem też mogłoby być fajnie. Ale psy to nie koty.
Jesteś studentem, wiesz jak jest. Być może wrócisz w poniedziałkową noc zupełnie najebany, w dodatku późno i bez gracji, pewnie śmierdząc, a może i chichocząc, ale tak urywkowo, jakby wszystko powoli miało się kończyć.
Wyobraź sobie, jak spojrzy na ciebie twój pies. Z litością. Żalem. Może oskarżeniem. Tak się kurwa nie robi - będzie myślał, choć ci tego nie powie. Bo psy nie mówią.
A z kotami jest inaczej. Koty nie oceniają. Nie wtykają nosa w nie swoje sprawy. Nie są nachalne, nie oczekują od ciebie wyjaśnień. "Jak będzie chciał mi powiedzieć, to powie" - myślą i zajmują się swoimi sprawami. No i też więcej rozumieją. Koty są empatyczne. Tolerancyjne. Nie muszą wybaczać, rzadko się gniewają. Koty są jakby nad.
Nie chciałbyś przecież oprócz przepraszania swojej dziewczyny, że się spóźniłeś, kumpla że nie oddałeś kasy i babci, że nie zadzwoniłeś, przepraszać jeszcze psa, bo jesteś pijany i wyjątkowo debilnie się wtedy zachowujesz.
A pies, daję słowo, będzie wymagał przeproszeń i tłumaczeń. Może nawet obietnic.
Gdybym miała kota, nazwałabym go Ludwik. Za każdym razem, gdy mielibyśmy się gniewać, nazywałabym go "Ludwiś". Ot tak, żeby go trochę zirytować.