piątek, 27 grudnia 2013

Ten rok się kończy.

Jakoś mi niepewnie. Nie wiem.

To był dziwny czas. Było dużo dobrych dni. I dużo cudownych ludzi.
Ale czasami było smutno. Zwłaszcza w czerwcu.

Dużo się nie udało. Ale sporo się nauczyłam.

Kolekcja pojęć w jakie jeszcze wierzę, bardzo się zmniejszyła.

Nie wiem, co mnie czeka.
Właściwie to bardzo się boję.

Przepraszam wszystkich, którzy się na mnie zawiedli.

Życzę sobie na przyszły rok Rozstania na które tak długo i uporczywie czekam.
A także Wielkiej Samotnej Podróży.

A Wam wszystkim

ENJOY YOUR TIME, PEOPLE

żebyście mogli opowiadać dużo ciekawych historii





wtorek, 24 grudnia 2013

Hu hu hu

Wesołych świąt!



Chciałam coś napisać na temat świąt, ale ten gość wyżej ujął ten temat tak genialnie, że brak mi słów.
Bawcie się dobrze.


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Kolejne portrety. Też bez twarzy.

Portret I
Powiedziała mi kiedyś, że kocha oddychać.
( To było przed tym, jak potrzebowałyśmy żurawinówki).
Spędziłam z nią jeden z najlepszych tygodni w moim życiu.
Bardzo dużo rzeczy lubię z nią robić.
Też jest ambitna. Odważna i otwarta.
Walczy o życie.
Kiedyś będę ją odwiedzać w głębokiej Azji.
Maluje, pisze, tworzy.
Nigdy się mną nie zafascynowała i chwała jej za to.
Łączą nas podróże.
Lubi jeździć na rowerze, a jej tata robi najlepszy miód na świecie.
Też lubi brody.

Portret II
Jest trochę przerażająca.
Ma piękną dziewczynę i słodkiego pieska, który posikuje.
Lubi Marka.
Dłubie w zębach.
Lubi sushi, podróże, muzykę, ludzi i imprezy.
Ma ładnego przyjaciela, który jednak nie chce iść ze mną na studniówkę.
Niepotrzebnie tak często mnie zawstydza
Podoba mi się, jak się ubiera. I czesze. Znaczy ścina.
Jest zazdrosna.
Chciała przyjechać na moje przedstawienie, doceniam.
Niestety nie wszystko jej się udaje.
Mam nadzieję, że będziemy mieć więcej wspólnych wspomnień.

Portret III
Jest wyjątkowy.
Ma rosół we włosach.
I wielki mózg.
Może nawet jest geniuszem.
Mieliśmy razem latać, ale nie wyszło.
Jest całkowicie uzależniony od kontaktów międzyludzkich ( a kto nie?).
Mam nadzieję, że dostanie Nobla tak jak i Sprzedawca.
( to dla mnie oznacza dwóch znajomych z Noblami)
Uwielbia spontaniczność, niekomercyjność, dziwactwa, zrywanie ze schematami.
Interesuje go świat. Naukowo.
Słucha muzyki, przez którą nigdy nie przebrnę.
Byliśmy razem na Górze Śledzia.
Dobrze całuje i gra w "kim jesteś".
Ale w szachy wygrywam ja.

Portret IV
Zamieszkał z nami jakiś czas temu.
Bardzo go lubię.
Gdy piję wodę, mówi "nie wolno pić tyle wody".
Gdy jestem chora, wciska mi surowy czosnek.
Mówi, że trzeba gryźć.
Jest pocieszny i ogląda z moją mamą wszystkie programy w telewizji.
Wypuszcza mnie na dwór ze swojego pokoju, jak się spóźniam na autobus i nie mogę znaleźć kluczy.
Nie mówi mamie, gdy chodzę na wagary.
Obiera cebule i opowiada jak to było kiedyś.
Podejrzewam, że w przeszłości był wielkim kochankiem.
Cieszę się, że sobie z nami jest.

Portret V
Obraził się i wcale się do mnie nie odzywa.
Jest też głupi jak but, a przy tym bardzo inteligetny, co daje dziwne połączenie,
które ostatecznie bardzo lubię.
Uwielbia seks, markowe ubrania, seks, swoje bicki i seks.
Wrzuca na moje małe piersi. A ja na jego wielkie czoło.
Wymiata z WOS'u i historii.
Pewnie będzie najbogatszym człowiekiem w Polsce.
Obiecał, że jak już będzie bogaty, to mi kupi krowę.
Mógłby w końcu przestać nosić te koszulki z gównem.
Nie lubi kłamstwa, dwulicowości i fałszywości.
Wydaje się być całkiem prawdziwy.
Całe szczęście, że przestał robić masę.
Rzeźbi.

Portret VI
Dziwi się i bulwersuje.
Wygląda na bardzo szczęśliwą, choć ostatnio trochę jakby zbitą ( z tropu).
Jest ładna, szczupła, zdolna, inteligenta, ambitna i szczęśliwie zakochana.
Podarowuje mi długopisy i kupuje pączki.
Bardzo ją lubię, ale nie tylko za te pączki.
Interesuje się wszystkim (prawie).
Pewnie będzie dobrym prawnikiem.
I będzie miała wielkie okna w swoim pięknym domu.
Uważa, że wszystko jest możliwe, ale nie we wszystkim jej wierzę.
Lubi podróżować. Nie lubi być sama.
Gdybym była lesbą, to Szymon musiałby się mnie obawiać.









piątek, 6 grudnia 2013

Piasek się sypie.

Piachem mi w oczy. Piachem na ziemię. A piach nie patrzy, tylko się sypie. Tak skonstruowali piasek, że będzie się sypał, bez względu nawet na komunizm.

Obudziłam się rano.
Nie poszłam na spacer z moim białym psem. Ani bez psa też nie poszłam. Nie zjadłam zdrowego śniadania pełnego błonnika i nie piłam wody. Nie pomalowałam sobie paznokci nowym lakierem. Ani nie zmazałam tego poprzedniego, co odchodzi i wygląda jak gówno. Nie nauczyłam się niczego o działaniach zbrojnych w latach 1943-1945. Ani o żadnej konferencji. Tym bardziej tej w Jałcie, która trwała od czwartego do lutego stycznia czterdziestego piątego – wiem, bo przed chwilą sprawdziłam. Nie przeczytałam książki. Ani o bogach, grobach i uczonych. Ani o wszechświecie. Ani nawet o dupciach, choć Gombrowicz zawsze wyglądał interesująco. Nie biegałam. Nie tańczyłam. Nie wyrywałam chłopaków z brodami w śmiesznych norweskich sweterkach. Ani żadnych innych. Nie pojechałam na koncert. Ani na przedstawienie. Nie było mnie w żadnej instytucji. Nie jechałam w żadnym aucie. Nie paliłam żadnych fajek ani substancji. Nie piłam wódki. Nie zadzwoniłam do ludzi, do których i tak jest za późno, żeby zadzwonić. Nie podjęłam żadnej dobrej decyzji. Ani żadnej złej. Nie podlałam kwiatków. Nie zarobiłam pieniędzy. Niczego nie wygrałam. Nie miałam samobójczych myśli. Nie lizałam się z żadną kobietą. Nie dowiedziałam się niczego o niedźwiedziach. Ani borsukach. Ani żadnych zwierzętach. Ani roślinach. Nie uszyłam. Nie kupiłam. Nie sprawdziłam. Nie zrobiłam. Nie napisałam.
Poszłam spać wieczorem.

Minęły dwieście cztery słowa.
Piasek usypał pagórek.


środa, 4 grudnia 2013

Po?- eeee -z - ja?

Anetka ma Gosię
a Romeo Julię
Mieszko Dobrawę
a Katolik Magdę
Tomasz ma żonę
a Sprzedawca Musli
tata ma mamę
a Parys Helenę
Magda ma Tomeczka
jamniczek jamniczka
Tyler ma Marlę
a Sado Natalię
Zelda ma Scota
a ja nie

wtorek, 26 listopada 2013

Dzień za dniem rośnie w potęgę pragnienie samotnej podróży.

Teoretycznie samotnej, a w rzeczywistości pełnej moich wyimaginowanych pomysłów. Przede wszystkim, byłaby to podróż z Lodówką i Markiem. I ze wspomnieniami. Wspomnieniem Darka i Lindy. 
A także z Alexandrem, Londonem i Tylerem.
Tak, w praktyce byłaby to podróż pełna ludzi. A wszyscy zmieścilibyśmy się w moim dwuosobowym namiocie. Z tym, że ja spałabym po prawej stronie.

Tak bym chciała.
Znowu powrócić do początków. Do korzeni. Chciałabym znowu zobaczyć, gdzie się zaczynam. I gdzie się kończę. A potem zobaczyć, czy mogę kończyć się dalej.

Może udałoby mi się po raz pierwszy coś ze mnie wyrzucić. Mam wrażenie, że sporo naśmieciłam, chciałabym posprzątać. A jeżeli nie wyrzucić, to chociaż ten bałagan poukładać na półkach.

Mogłabym przy okazji dokładnie przejrzeć zawartość moich szuflad. Może znalazłabym od nowa Zeldę, poezję, Leona i Ninę. Kto wie, może znalazłabym tam nawet jakiegoś boga, albo chociaż uduchowienie.

W ciszy bukowego lasu, na zielonej polanie rozpalić małe ognisko. Gotować wodę na herbatę, patrzeć w płomienie i wielki zjedzony księżyc. Marzyć o Lodówce, jak zawsze. Ale bez wyrzutów sumienia. Bez żadnych realnych zobowiązań do żadnego mężczyzny. Z czystym sercem. Wolnym. Jak zawsze.

Ale tym razem się nie śpieszyć. Oczywiście wędrować, wiadomo. Ale więcej obserwować, więcej pomagać, więcej dawać zupełnie anonimowym ludziom. Nie pragnąc niczego w zamian. Rozmawiać. Nie o nauce. Nie o sztuce. Tylko o życiu. O tym, co dotyczy ludzi. O słońcu, które świeci i rumieni pszenicę. I kotach, mruczących na ganku, czarno białych albo rudawych.

I wtedy może udałoby mi się zrozumieć. Może łatwiej byłoby mi studiować prawo. Albo filologię. A może łatwiej byłoby mi znowu czytać. A może łatwiej byłoby mi czekać. Albo właśnie przestać czekać na Lodówkę.

Którego autora poezji zabrałabym wówczas ze sobą? Czyje słowa towarzyszyły by mi, w mojej mnogiej, zatłoczonej samotności?

Czuć ból w swoim ludzkim ciele. Wielki plecak na ramionach. Obciążający. Byleby go założyć. Potem można iść. I kilometry. Całe wielkie jednostki długości. Nieustanny marsz. No i jeszcze przerażenie. Jesteś sama, zdana na siebie. Jesteś w dzikim lesie, idziesz szlakiem i nikt ci nie podpowie, czy w lewo czy w prawo. Jeśli się zgubisz, to tylko ty będziesz odpowiedzialna. Bo przecież nie zwalisz na Marka.

Lasy bywają przerażające. Ciche i głuche. Zawsze przy strumykach weselej. A wieczorem przy schronisku. Tam się leczy swoje pragnienie ludzi.

W namiocie włączona latarka. Na nogach wełniane skarpety. Pod głową ciepły sweter. Zasypiasz natychmiast, a ten sen jest dla ciebie. Zasłużyłaś na niego. Nigdy nie był tak twój.


Nie ma większego duchowego przeżycia.



 

Ukraina.

czwartek, 21 listopada 2013

Budzisz się w szkole i masz odciśnięty piórnik na poliku, bo właśnie spałaś na biologii.

Próba intensywnego czekania na cud. Podejście pierwsze.
i?

Próba intensywnego czekania na cud. Podejście drugie.
on

Próba intensywnego czekania na cud. Podejście czternaste.
siedzi
wysiedzi

Próba intensywnego czekania na cud. Podejście trzechsetne.
lubię wyciągać ciszę z eteru
historie mają siłę nadludzką i
mnogą
weź sobie pomyśl i określ
gdzie, z kim, jak, o czym
chcesz rozmawiać
czy tam umierać

wyciągam przemocą
przypadki za włosy
na wierzch
gołe w potencjalności
(wychodzi nie oglądając się)

wydarzyły się litery
ale trzysta liter temu
                             było
                                    tak
                                          samo




środa, 20 listopada 2013

Co słychać?

W mrocznych zakątkach jednego z dni w każdym miesiącu tego dziwnego roku,
mieszka T. Postać nowa i najzupełniej prawdziwa.
Pewnie to czyta.
Pomogłeś mi spełnić jedno z moich największych marzeń.
Cicho. Tajemnica.

Lubię jeździć na warsztaty literackie do Łodzi.
Lubię wszystko. I każdy tekst. Nawet te beznadziejne wiersze ze słowami:
anioł, zapałki, marzenia, nicość, tragedia i otchłań.

Niestety nadal nie mogę niczego zakończyć. Niczego napisać.
Powstało opowiadanie o Kotach z Przypadku, pracuję nad scenariuszem na konkurs, i jakieś szkice kończące to beznadziejne i rozciągnięte w czasie proste opowiadanie o miłości chłopca i dziewczynki. Z każdym słowem mam go coraz to bardziej dosyć. Więc wątpię, żeby udało się cokolwiek skończyć.
Tłumaczę to tym, że jakoś nie mam czasu, żeby czytać. Jak niczego nie czytam, to niczego nie piszę.

Oczywiście poznałam nawą wirtualną osobę. Nazywa się Maciek i opowiedział mi o serkach z Ameryki. 
Cieszę się bardzo, gdy ktoś opowiada mi jakieś historie. 

Coraz to częściej myślę o Wielkiej Podróży Po Maturze.
Trzeba powoli uświadamiać moich rodziców, że zamierzam zniknąć na trzy miesiące.
To wszystko nie jest takie proste.

Dużo opowiada mi także Krzysiek.
Opowiada o falach, na przykład stojących, lubi komików i politykę. Czasami są to podejrzane rzeczy, ale częściej się zgadzamy. Opowiada też o zespołach, jakich (nie)założył i o muzyce.

Nadal nie spotkałam się z Kasią, ale mam dla niej niespodziankę. Myślę, że mi wybaczy.

Na Sylwestra uciekam do Rygi, z Kasią, Elą i Danielą. To będzie już mój trzeci raz na Łotwie. Taki poczciwy kraj.

Nie wiem, gdzie podziała się Natalia, Linda, Martin, Wiktoria i Ola. Nadal nie rozumiem, dlaczego ludzie znikają. 

Nigdy nie zniknęły mi Pyszczaki. Anetka i Gosia przygarnęły pod swój dach sierotkę. Nazywa się Maksiu i jest rozkosznym, czarnym pieskiem. Czasami wyprowadzam Maksia, gdy nie ma ich długo w domu. Wtedy się cieszy, szczekając z radości. Ja także się cieszę. A koty się dziwią. 

Bardzo tęsknię także za Katolikiem, który zawsze się martwi i który zawsze pisze i który nie zniknął - tak jak obiecywał. Z nim także muszę się spotkać i mam nadzieje, że i on mi wybaczy.

W ostatnim tygodniu spotkała mnie największa porażka mojego życia. 

Pani Paszkiewicz, moja wychowawczyni, wie że ogarnęła mnie Pustka Egzystencjalna i Ból Istnienia. Mamę na wywiadówce pyta, czy się zakochałam. Moja mama nie wie. Ja też nie wiem. 

Coraz częściej myślę o filmówce.
Może nawet przygotuję sobie jakąś prozę. Rudnickiego przedstawię na filmówce i na pewno mnie (nie)przyjmą.

Wiem, że (jeszcze) wszystko się (nie)uda.
To przecież kwestia czasu.
Na wszelki wypadek posłucham sobie dzisiaj "Szklanego Człowieka" Myslovitz.

Dziękuję za wszystkie Wasze odwiedziny na moim blogu i wszystkie komentarze, nawet te anonimowe, które mnie bardzo zastanawiają i bardzo cieszą. 








piątek, 15 listopada 2013

Nawet.

Nawet jeśli wydaje ci się, że spędziłeś na kolanach zbyt dużo ciemnych godzin.
Nawet jeśli czujesz, że od zbyt wielu lat, czekasz na cud.
Nawet jeśli wiesz, że byłeś tak niebezpiecznie nisko.
Nawet jeśli tęsknota przebija ci serce, masz urywany oddech, gdy płaczesz.
Znowu. Na kolanach.
Na podłodze.
W kuchni.
Po ciemku.
Nawet jeśli to trwa tak długo, że nie pamiętasz, jaki jest dzień tygodnia,
jak masz na imię.
Nie masz bladego pojęcia, dlaczego miałbyś wstać.
Nie masz ku temu żadnego powodu.
Nie ma już żadnych przyczyn.
 A rzeczywistość na złość - nie płonie.
Nawet jeśli twoim największym marzeniem jest wielki pożar, który mógłby zniszczyć wszystko, ciemną kuchnię i zimną podłogę, i ciebie, wraz z twoją lodowatą tragedią.
Mały Walczący Człowieku
Życie odnajdzie cię znowu.

?

- Pojedziesz ze mną na wycieczkę dookoła świata?
- Nie.



wtorek, 12 listopada 2013

Dlaczego Fight Club dostał dziesięć.

Jeśli to czytasz i jesteś jednym z moich znajomych na pewno wkurza Cię, że nie ma takiego alkoholu, albo takiego wieczoru, albo takiej imprezy, albo takiej wizyty w Ikei, kiedy nie wspomniałabym o Tylerze.

Stoi nade mną ten człowiek.
Zwisa mi z parapetów.
Spada na podłogę.
Śpi na moim dywanie.
Jest przeciwko wielu istotnych kwestiom.
Stoi przeciwko Muufince, przeciwko chatce w Bieszczadach, przeciwko książkom, przeciwko słodkim, małym ubrankom "newborn", przeciwko dużej kawie Latte ze Starbucksa. Stoi więc przeciwko mojemu życiu. I powinnam go olać, jak to zrobiło większość ludzi, przez których powieść Palahniuka i film Finchera przepłynęły jak każda normalna książka i każdy normalny film. Zostawiając przyjemny lub mniej nastrój, czegoś tam ucząc, czymś szokując, czymś rozśmieszając. Ale nie. Tyler wciąż stoi przeciwko i wcale nie mogę ( nie chcę) go zignorować.

Mam dziwne wrażenie, że powiedział najważniejsze słowa.
Co znaczy najważniejsze? Najbardziej pasujące. Najbardziej potrzebne.
Najbardziej    p r a w d z i w e.
I zapytasz?
- A skąd niby wiesz, co jest prawdziwe, albo nie.
Nie wiem, ale czy nie dobrą odpowiedzią jest fakt, że Tyler nie istnieje?
Bóg się nie przyzna, że nie istnieje. A Tyler miał odwagę. Czy nie jest więc wyżej?
Wyznawać boga, który sam o sobie stwierdził, że tak naprawdę go nie ma.
Brawo!

It’s only after we’ve lost everything that we’re free to do anything

Nie mogę o tym zapomnieć.
Zawsze przypominają mi się te momenty w życiu, te na wyprawach. Te najbliżej dziczy.
To są niezaprzeczalnie n a j l e p s z e momenty mojego życia.
Nigdy nie było lepszych. Żadna Wieża Eiffela, żadna impreza, żadne trawska, żadne dobre chwile, żadne wygrane konkursy, żadne dobre książki, żadne dobre filmy, żadne .... no po prostu NIC nie może się równać chwili, gdy jadąc na rowerze zaczyna padać deszcz, a ja nie mam kurtki. Najpierw jeszcze się człowiek broni. Kurwa. Wejdzie sobie pod daszek. Przeczeka. Pojedzie znowu. Ale w końcu nie będzie daszków. Nie będzie gdzie się schronić. Będzie tylko bluza, deszcz i droga. I kiedy się wszystko przemoczy to nie można przemoknąć bardziej. I wtedy czuję się wolna.
Nie ma nic lepszego. Największa euforia. I nic tak nie smakuje później. I nic mnie nie może  usatysfakcjonować. I muszę płakać do tych momentów. Leżę w łóżku, łóżko jest miękkie. Wstaję do szkoły, wstać nie mogę - nie chce mi się. Jest ciepło. Mam czyste ubrania w szafie, mój pies liże sobie moją stopę. Myję zęby w ciepłej wodzie. Wycieram ręce w naszykowany ręcznik. Ręcznik wisiał na grzejniku więc też jest ciepły. Idę do kuchni, otwieram lodówkę, w lodówce wszystko świeże i pachnące. Jem. Siedząc. Wygodnie. Jest tak wygodnie, że chce mi się płakać. Bo nienawidzę tego i nie rozumiem. I się poddaję. I nie jestem w stanie wykonać najprostszych zadań i nie jestem w stanie odkurzyć pokoju, albo nauczyć się słówek, albo zrobić zadanie z matmy. Mimo, że  p r z e c i e ż  jestem taka silna. Taka wielka. Nie pamiętasz, jak to było, jak się wdrapałaś na jakiś szczyt, albo jak szłaś te pięćdziesiąt kilometrów, albo jak jechałaś te sto dwadzieścia coś. Jak było zimno i ciemno. Jak było strasznie. I wtedy dałaś radę. I złożyłaś namiot w trzy i pół minuty. A teraz nie możesz pościelić łóżka. N i e m o ż n o ś ć tej czynności atakuje mój umysł. N i e    m o g ę.

- Dopiero, gdy stracimy wszystko, stajemy się zdolni do wszystkiego.

Nie ma niczego, czego na chwilę obecną chciałabym bardziej.
Wiem, że nie mogę tego zrobić tutaj ( dlaczego? bo  n  i  e    m  o   g  ę)
Ale gdyby tak uciec. Wyjechać. Poszukać sobie czegoś. Dłużej. Kilka miesięcy. Nie posiadając zbyt wiele. Dotykając dna, bawiąc się błotem z samego dna. Mogłabym sobie wtedy krzyczeć, że jestem                       r o z ś p i e w a n y m,  r o z t a ń c z o n y m   g ł ó w n e m   t e g o   ś w i a t a
a nie, w Amsterdamie, na jakiejś ulicy, z euro w portfelu, w wysokich butach i hipsterskiej czapce, zmierzając do kawiarni. Żeby sobie usiąść i    k   u   p   i   ć     i rozmawiać o tym co jeszcze sobie  


 k   u  p  i  ę.



(Kupię sobie kupę.)

i jeżeli mimo wszystko, nadal nie rozumiesz o co mi chodzi, to:

I just don’t want to die without a few scars.


Och Tyler, nie pozwól mi umrzeć, bez kilku blizn.



I    d l a t e g o   ma dziesięć na Filmwebie.
Nie dla The Pixies i genialnej piosenki Where is my mind.
Nie dla genialnej gry aktorskiej Nortona.
Nie dla Pitta, który jest prawie tak rucha(able) jak Angelina w filmie Gia.
Nie dla Carter w roli Marli, pięknej, która jest chuda jak odciągane mleko i biała jak maślanka.
Nie dla scen.
Nie dla reżysera.
Nie dla dobrych dialogów.
Nie dla zaskakującego zaskoczenia.
Nie dla głębi psychologicznej
Nie dlatego że nie wiadomo czy Jack czy Rupert.
Ani nawet dlatego, że to jeden z nielicznych przykładów, gdzie film dorównał powieści.
Ale


d l a t e g o

bo samodoskonalenie jest masturbacją.

Dziękuję.








Rucha(able)


niedziela, 3 listopada 2013

Budzisz się



Budzisz się w zoo.




Budzisz się na O'hara.
Budzisz się na Katowice Airport.



           

                                        Budzisz się w klubie.






                                    Budzisz się na kursie.




                                       Budzisz się na scenie.




                                   Budzisz się w Sochaczewie.

                


                   
                Budzisz się na swoich osiemnastych urodzinach.






Budzisz się pod stołem.





             Budzisz się w Teatrze Wielkim, w przebraniu sprzątaczki.





                             Budzisz się i masz długie włosy. 





             Budzisz się i masz długie włosy. Plechę. Wiktorię, Monikę i Anię. Kapelusz. Rower. Lato. I kilka kilo mniej.




                                     Budzisz się na paradzie.





Budzisz się bardzo dawno temu.



Budzisz się w szafie.

czwartek, 31 października 2013

Rozpierdala się.


Stoję na przystanku z dziewczyną
I chłopakiem. Nadzieje na tramwaj nikłe.
On ma blond włosy, a ona nie zdała do szkoły
Filmowej. Nie są razem,  ale razem palą.
Dziewczyna bierze dym w usta i wypuszcza.
Ma przy ty minę jakby ten dym
Dochodził jej co najmniej do cipki

Nie wiem, dlaczego nie chcieli jej w filmówce.



5834_1ed3_480

Lodówka, Św. Mikołaj i Bóg




Nie umarli jednocześnie.
Każdy miał swoje własne tempo
I własny dzień tygodnia



4696_bb03

Cicho.

            Piłem tanią wódkę przez pierwsze kilka dni.
            Potem przestałem pić i bolała mnie głowa.
            Siedziałem w domu. Nic mi się nie chciało.
            Wstawałem koło południa. Schodziłem do kuchni, jadłem coś, tak tylko żeby zjeść, z przyzwyczajenia, a potem wracałem do swojego pokoju. Przez resztę dnia oglądałem pornosy.
            Nie mrugając, nie śmiejąc się, nie podniecając. Po prostu siedziałem i patrzyłem jak kolejna para rusza się – do przodu, do tyłu. W górę i w dół. Po tygodniu miałem wrażenie, że wszystko kopuluje, że moja głowa kopuluje. Że cały świat się rusza, jakby się gwałcił od nowa, od środka, zawsze. Rzygałem tym, a jednak miałem świadomość, że puszczanie kolejnych filmików z wielkimi penisami i chudymi dziewiętnastolatkami w długich, blond włosach przynosi mi jakiś rodzaj ulgi.
            Żyłbym może w ten sposób bardzo długo. I umarłbym w fotelu oglądając na zmianę gorące lesbijki, udawane gwałty, trójkąty, sadomasochistyczne tortury. Ale tak się nie stało, bo poszedłem na dziwki.
            Nie. Tak się nie stało, bo krew w żyłach mojego ojca nie mogła spokojnie krążyć. Odkładający się cholesterol zatamował jej drogę. Poczuł ucisk. Potem wszystko wylało mu się do mózgu i umarł. To trwało kilka minut. W tym samym czasie byłem na dziwkach.
            A właściwie na jednej. Pokazała mi legitymację szkolną. Miała prawie osiemnaście lat. Za dziewięć dni.
            Próbowałem zacząć z nią jakoś rozmawiać, ale nie kleiła nam się gadka. Szczerze mówiąc, była to wyjątkowo głupia dziewczyna. Miała wielki, tłusty nos, ogromne wargi pomalowane na brązowo. Miała kolczyk w pępku. Nie srebrny tylko jakiś kiczowaty. Miała nadwagę. Obcisłe spodnie wrzynały się jej w ciało. Gdy je zdjęła, miała odciśnięte szwy na brzuchu, udach, i tyłku.
            W pewnym momencie zaczęło mi się wydawać, że jestem bohaterem pornosa. Rozdwoiłem się. Siedzę przed komputerem i oglądam siebie. Jak zdejmuję spodnie i posuwam tą pustą, obrzydliwą dziewczynę. Moje ruchy były podwójne. A potem potrójne. Oglądałem tę sytuację z kilku miejsc. Dookoła tyle komputerów. Za każdym komputerem siedzę ja. Na każdym ekranie ja. W tym samym czasie mózg mojego ojca przestał działać.
- Przestań! – krzyknąłem nagle, co było dzieciackie.
            Odepchnąłem od siebie tę wielką, obrzydliwą lalę, która już prawie była całkowicie naga i która rozpinała mi spodnie. Na której myśl od razu zbiera mi się na wymioty.
- Koniec zabawy. Ubierz się.
            Wyglądała na zdezorientowaną.
- Ubierz się. –powtórzyłem i wcisnąłem jej w ręce obiecaną kasę.
              Wyszedłem z tego pokoju, zły na siebie, zły na nią. Zły na cały świat. Paliłem fajkę przed hotelem, czekałem aż wyjdzie. Potem wróciłem, zabrałem swoje rzeczy i oddałem klucz recepcjonistce, mimo że wynająłem na całą noc. Nie patrzyłem jej w oczy, mówiąc „dobranoc”.

            Gdy wróciłem do domu, karetka już odjeżdżała. Ale nie na sygnale, bo on już nie żył. Mama płakała gdzieś w trawie, w ogrodzie. Podszedłem do niej i powiedziałem, że wszystko będzie dobrze. Płakała mi w ramię, a ja płakałem jej. Po raz pierwszy od kilku tygodni zacząłem płakać. Ryczeliśmy tak godzinami. Wszystko było mokre od naszej rozpaczy. Gdyby nie mama, zabiłbym się tamtej nocy, bo to była najgorsza noc mojego życia. 



6302_bfda_480

środa, 23 października 2013

Płytko.

Małe słowa
w małych gestach.
Bez wielkich obietnic.
Bez poematów.
Ani wierszy.
Nie o wszechświecie,
tym bardziej o metafizyce.
Która chce zbadać własności
mojego bytu.
Nie chcę istotnych własności,
Ani ostatecznych przyczyn.

I może myślisz, że jest to wyjątkowo płytkie.
Ale nigdy nie było dla mnie niczego piękniejszego
od oglądania wschodu słońca będąc małą nic nieznaczącą kupką węgla z kimś kto jest drugim kompletnie nic nieznaczącym zlepkiem jakichś tam atomów.



czwartek, 17 października 2013

Pobawimy się swoim umysłem. A potem trzy najciekawsze sny z głowy Bu.

             Nisko po lewej stronie znajduje się mały, żółty kwadracik. Nie mam pewności, czy aby na pewno jest żółty, albo czy jest mały, a tym bardziej czy wszystkie jego boki ( czy aby na pewno ma boki) są równej długości. Moje oczy znajdują się po środku. Ruszam nimi takim ruchem jak się odbija mięciutka kauczukowa piłeczka. Wpadają w kwadracik. Śmieję się. Hop. No to jeszcze raz. Nigdy nie było bardziej zabawnie.
           


           
            Sen pierwszy. Powtórzył się cztery razy. Jest zimno i pochmurnie. Mam na sobie kurtkę, a przecież jest lato. Idę do lasu. Chyba na spacer. Taką ścieżką, co zawsze chodzę do lasu. Jeśli chodzisz ze mną czasami do lasu w mojej wsi, to na pewno szliśmy tam razem. W pewnym momencie droga się kończy. Trzeba skręcić w lewo, albo w prawo. Chcę skręcić w lewo, w kierunku niemieckiego cmentarza z pierwszej wojny, ale nie skręcam, bo przy takiej brzozie ( która naprawdę tam stoi) siedzi dziecko. Dziecko ma bliżej nieokreśloną płeć. Jest bardziej bobasem niż dzieckiem. Ale chyba już samo chodzi. Jest brudne, ma poszarpane ubranie i płacze. Chwytam to dziecko i idę do domu. Chcę je uratować. Nie wiem, co mnie zmusza, by spojrzeć za swoje ramie. Za mną idzie człowiek. Jest ubrany na czarno. Wysoki. Postawny. Przyśpieszam. Odwracam się - on także przyśpiesza. Zaczynam panikować - biegnę. Odwracam się - on także biegnie. Budzi mnie hałas mojego serca, gdy chwyta mnie za ramię. Pamiętam jego zimną dłoń. Długie, blade palce. Czasami wydaje mi się, że przypominam sobie jego twarz - łysy mężczyzna w średnim wieku. Wysunięte czoło. Pociągły kształt głowy. Zaciśnięte usta. Proporcjonalnie mały nos.
          Fabuła jest przeciętnie ciekawa. To co naprawdę interesujące, za każdym kolejnym razem, gdy szłam tą ścieżką to wiedziałam, że spotkam to dziecko. I wiedziałam, że będzie za mną szedł. Wiedziałam, ale nie byłam w stanie zawrócić. Cofnąć się. Osiągnęłam więc niby jakiś poziom świadomości, ale całkowicie nie przekładał się na zdolności mojego poruszania się. Decydowania. Uratowanie tego dziecka i zimna dłoń faceta w czarnych ciuchach trzykrotnie były moim przeznaczeniem. Na które nie mogłam wpłynąć.

           Sen drugi. Krzesło lub radio. Znajduję się w białym pokoju ( pokoju?). Wszystko jest białe. Ściany, podłoga ( o ile to są ściany i podłoga?). Nagle orientuję się, że siedzę na krześle. Krzesło nie jest białe. Jest drewniane i proste. Mogę oglądać to krzesło. Siadać na nim. A nawet je przestawiać. Nic więcej się nie dzieje. Sen bez fabuły.

         Sen trzeci. Dominik. Najbardziej wzruszający sen w moim życiu. Siedzę sobie w szkole. Nudzę się na jakiejś lekcji. Sięgam po telefon, by sprawdzić godzinę. Gdy go dotykam, czuję w nim jakąś nieznaną mi wcześniej moc. Ta moc oznacza, że jeśli zmienię datę i godzinę, to przeniosę się w czasie. Niewiele myśląc, wpisałam 2003. Przeniosłam się do szkoły podstawowej. Jeszcze tej w Pabianicach. Byłam małą dziewczynką. Wszystko dookoła było małe. Też byłam w szkole. Nie mogłam usiedzieć na miejscu. Czekała mnie jakaś wielka ekscytacja. To był wyjątkowy dzień. Potem akcja przenosi się do sklepu zoologicznego. Ja i mama oglądamy rybki ( przypomina mi się, że faktycznie dziesięć lat temu, mama zgodziła się kupić mi złotą rybkę!). Człowiek sprzedaje nam kamyczki. Jakieś żarcie. I już mam wybrać tę rybkę, gdy nagle mi się przypomina ( przecież znam przyszłość!), że ta rybka zdechnie. Mówię do mamy, że ja jednak nie chcę rybki, że po co mi ona i żebyśmy sobie poszły. Wychodzimy stamtąd i mam dziwną satysfakcję, że udało mi się, uratować jej życie.
        Dotykam swojego telefonu. Znowu czuję moc. Tak bardzo się cieszę - jestem w stanie zmieniać swoją przeszłość. Już prawie wpisuję datę najbardziej nieudanego obozu w moim życiu, gdy nagle przychodzi mi na myśl Dominik. Dominik to mój kuzyn. Zginął w wypadku samochodowym kilka miesięcy przed tym snem. Miał osiemnaście lat. "Jezu, dlaczego jesteś taką okropną egoistką i myślisz o jakimś beznadziejnym obozie, skoro dzięki tobie Dominik może nadal żyć". Wpisuję datę śmierci kuzyna.
        Przenoszę się do jego domu. A tam impreza. Tak jakby wigilia. Wigilia o tej porze roku? Moi rodzice. Jego rodzice. Rodzeństwo. Dużo ludzi. Siedzę i nasłuchuję. Muszę odnaleźć dobry moment. W pewnym momencie pojawia się Dominik. Ma zarzuconą na ramieniu kurtkę, mówi że bierze auto i jedzie do swojej dziewczyny. Nie! Proszę, nie jedź. Chwytam go za rękę, proszę żeby został. Patrzy się na mnie tak dziwnie. Moje prośby go nie przekonują. Zakłada buty. Zaraz odjedzie. Muszę coś zrobić. Wchodzę na krzesło i krzyczę, że znam przyszłość, że on nie może nigdzie pojechać, że się rozbije, że umrze. Nikt mnie nie słucha. Wszyscy jedzą i rozmawiają. Jestem bliska rozpaczy. Wybiegam przed dom. Otwiera się garaż. Dominik jest w aucie. Nagle pojawia się jego brat. Staje mu na drodze. "Nie jedź" mówi do niego. "Ona mówi żebyś nie jechał". Dominik wysiada lekko zdenerwowany i macha ręką z rezygnacją. Udało mi się.
       Gdy budzę się rano, mój telefon jest tak samo normalny jak zawsze. I w dodatku rozładowany. To takie niesprawiedliwe.



           

środa, 16 października 2013

O ludziach.

Od czasu do czasu rozmawiam z przypadkowymi ludźmi.
Ot tak. W ten sposób spotkałam Katolika. Albo Danielę.
Wchodzę komuś w komunikator z butami i pytam go ( ją):
- Czy pojedziesz ze mną na wycieczkę dookoła świata?
A on(a) mówi.
- Nie.

Mam z tego jakąś niebywałą radość.

Ale czasami jest z tym ciężko.
Na przykład jakiś czas temu napisałam do jakiegoś człowieka.
Który okazał się mężczyzną.
Pisałam z nim krótko.
Bo cały czas na mnie wrzucał.
Cały czas.
I w końcu się znudziłam i piszę mu, że idę oglądać film.
A on mi na to,
że on też chce.
I nagle
zaczął mi pisać
że będziemy leżeć,
a on włoży swoją rękę
w moje włosy
aż znajdzie czaszkę
i będzie ją sobie miziać
i miziać
i będę mu opowiadać
co myślę o świecie, polityce i społeczeństwie
a on mnie wcale, ale to wcale nie będzie słuchać
tylko będzie mi dotykał tę czaszkę
a ja mu na to
- idę
się myć
i poszłam
i teraz dopiero odczytałam, co napisał
że kurwa
wracaj
wracaj
wracaj
jestem samotny
głupia dziwaczka
wracaj
jestem samotny

a po godzinie:
- przepraszam.

Chowają się tutaj ludzie niepełnosprawni społecznie. Do granic szaleństwa samotni, chowają się i leżą w tej sieci i gniją tutaj i śmierdzą rozczarowaniem.

Lubię szukać ludzi nie tylko tutaj. W przestrzeni, gdzie znaczenie ma jedynie kolejność literek w słowach, kolejność słów w zdaniach, kolejność zdań w rozmowie. Jest to ciekawy rodzaj komunikacji bo zawiera w jakiś sposób tajemnicę. Człowiek musi działać wyobraźnią. To trochę jak z czytaniem książki, zamiast oglądania filmu. Zawsze wolałam książki.

Wracanie z Krakowa do Łodzi jest czasami wybitnie trudne.
I zajmuje mi wybitnie dużo czasu.
Odjeżdża ten pociąg, więc mu macham. Może gdybym nie miała walizki. Tylko plecak.
Może gdyby było cieplej. Może gdybym nie miała ciężkiej głowy. Może...
To był pobiegła jak biegł Alexander, wrzuciłabym tej swój plecak. A potem biegłabym jeszcze szybciej i sama być wskoczyła. I byłoby całkiem jak na filmach.
Ale tego nie robię.
Sprawdzam inny. Inny owszem jedzie. I to nawet zaraz. Ale jedzie pięć godzin z przesiadką w Warszawie.
No to myślę - dobra.
Ale nie ma miejsc siedzących.
No to myślę - na pewno coś się znajdzie.
No i kupuję.
I nagle patrzę: ludzie.
Żeby to zobrazować wyobraźcie sobie poród.
Że jest mały otwór i mega wielkie coś. Co przez ten mały otwór musi się zmieścić.
Mniej więcej w ten sposób wyglądało wsiadanie tysiąca ludzi relacji Kraków Główny - Warszawa Centralna.
W każdym razie udało się temu peronowi mnie urodzić do przedziału.
I siedzę. Znaczy stoję. W przejściu. Godzinę.
I idzie jakiś człowiek.
I wrzuca na nas, że po chuj my stoimy, skoro z przodu trzy wagony wolne, bo doczepili.
Więc biorę tą moją walizkę i się pcham.
I znowu mam ochotę walnąć jakieś porównanie do porodu, ale zaspokoję się krewetkami.
Dochodzę w końcu gdzieś.
Gdzieś, gdzie konduktor mnie pyta o bilet. Daję mu ten bilet. I on mówi, że nie ma po co iść.
I że ten człowiek sobie robi jaja.
No to zabawnie.
Więc nie mogę iść na korytarz. Bo ten korytarz tutaj nie zmieści już niczego. Nawet gdybym ważyła tyle co Ania Rubik.Więc stoję tu, gdzie stoję. To znaczy w przejściu.
Stoi tu jeszcze jakiś Azjata. Chińczyk, Japończyk, kto ci tam wie - słucha jakiegoś chińsko-japońskiego disco polo. Co prawda przez słuchawki, ale wszystko słychać.
I taki człowiek, co wygląda jak Pałosz. I pachnie jak Pałosz. Ale nie jest Pałoszem.
Śmierdzi strasznie od kibla. I wciąż ktoś przychodzi i wchodzi i wychodzi. I sra i sika. I sika i sra.
Wyjmuję podręcznik od historii i próbuję się uczyć
jak to za II RP było.
A oni nadal sikają i srają.
I gdyby tego wszystkiego było mało.
Pociąg się zatrzymuje.
Stoi podejrzanie dziesięć minut.
W końcu rusza.
Ale do tyłu.
Cofa się.
Potem znowu stoi. Tym razem będzie tak stał godzinę.
W tym samym czasie człowiek co wygląda jak pan profesor Pałosz, a nie jest panem profesorem Pałoszem zaczyna mi mówić o polityce.
Zawsze to się tak kończy.
Wrzuca na Tuska od najgorszych dziwek. Ale nadal używając całkiem kulturalnego słownictwa.
Potem mówi o sobie. Mówi dużo i chętnie. (Jak na człowieka przystało.)
Nagle znowu mu się przypomina ten Tusk. I jak to było za PRL'u. Łza się w oku kręci.
I potem opowiada o tym, co studiował. A może raczej, czego to on nie studiował. Gdy opowiada o teatrze już wiem, że dobrze trafiłam i skoro mam stać w tym polu koło kibla z którego śmierdzi to już lepiej z nim niż tylko z tym Azjatą z disco polo.
Potem padamy sobie w objęcia i przysięgamy współpracować w przyszłości.
Bo on otworzył jakiś teatr. Gdzieś tam w Krynicy. A teraz jedzie do Machulskiego.
On jest aktorem, humanistą, reżyserem.
Mówi, że jest we mnie potencjał.
Cieszę się bardzo, że tak mówi. Ściska mi rękę. Wychodzę.
Warszawa Centralna.
Mój pociąg z przesiadki już dawno jest w Łodzi.
Szkoda, że nie ze mną.
Sprawdzam.
Następny o drugiej.
Też z przesiadką.
W Koluszkach.
Jest dziesiąta. Cztery godziny.
CZTERY GODZINY.
Chce mi się płakać.
Idę do poczekalni, a tam śmierdzi gorzej niż w kiblu pociągowym.
Oglądam z żulami jakiś film na TVN'nie.
Jak któryś się zrzygał to już miałam tak dosyć, że chyba gorzej być nie mogło.
I nagle myślę
- Ej, Bu.
- Co?
- Zabieraj Marka i idźcie na podbój stolicy. Jest piękna, ciepła, październikowa noc. Masz sporo czasu. Zawsze mówiłaś, że jakbyś mieszkała w dużym mieście to nocami chodziłabyś sobie po ulicach.
Ma rację.
Idę sobie i robi mi się lepiej.
Bo ostatecznie jestem zdrowa. I mam gdzie wracać. I nie jestem żulem. I mam mamę i tatę co mnie kochają.
A Warszawa jest pięknie oświetlona.
Chodzę sobie dookoła różnych budynków. Popijam kawę. Pyszną kawę.
I nawet robi mi się dobrze.
Około pierwszej kieruję się powoli w stronę dworca.
Zapaliłabym zanim wsiądę.
Nie mam zapalniczki.
Patrzę.
No siedzi. Chłopiec dość dziwny. W czarnym płaszczu i glanach. Długie włosy. Ale całkiem ładne, takie zadbane i puszyste. Ryzykuję:
- Masz może ogień?
Ma. Ma i ogień i historię swojego życia, którą z chęcią by się ze mną podzielił.
Szybko się orientuję, że mam do czynienia z psycholem poetą.
Mówi cicho i dużo i niezmiernie zawsze o sobie.
Kurwa - myślę.
Gdybym go spotkała dwa lata temu, na bank miałabym maślane oczy i podjarane serce.
A tymczasem teraz. Opowiada mi o swojej duszy. O bólu. Cierpieniu. I gwiazdach. I tym, jaki to on indywidualista i jak głęboka jest miłość.
I sobie myślę
- No i kurwa co?
A on dalej. O zapachu. O otchłani życia. O tym i o tamtym.
Całkowicie nie interesuje mnie nic co zawiera w sobie określenie otchłań życia.
Albo upadły anioł.
Albo cokolwiek w tym stylu.
Palimy dalej.
(Jak wrócę do domu nie będę palić, pić, jeść niezdrowo. Będę się uczyć i biegać.)
Patrzę mu w oczy i przypomina mi się M.
Był taki sam.
Miał bardziej męskie rysy twarzy. Miał krótsze włosy. I bardziej czarne spojrzenie. Ale tak samo drgały mu palce, gdy zaciągał się dymem. Tak samo się podniecał, gdy mówił o życiu. To jest M.
- Znałam kogoś takiego jak ty.
I odczuwam wielką ochotę opowiedzenia mu kim był M. I dlaczego go teraz nie ma, ale psychol poeta dalej mówi o sobie, już coraz ciszej i ciszej. Już tak cicho, że wcale nie mogę go usłyszeć. I zamienia się w cichą indywidualność z piękną białą cerą i malinowymi, delikatnymi ustami, których wcale, ale to wcale nie miałam ochoty pocałować.
Mówię, że muszę iść bo mam pociąg.
Kupuję herbatę ( jeszcze kilka godzin i stracę wszystko).
Idę. Czekam.
Pani w głośniku mówi tak:
- Pociąg relacji Białystok Zakopane przyjedzie z opóźnieniem pięćdziesiąt minut.
Jezu.
Wcale, ale to wcale mi nie zależy.
Cholera.
Możesz wcale nie przyjeżdżać.
Mam ciebie dosyć.
Pocałuj się w dupę.
Idę spać. Jak te żule.
Budzę się z zimna. Słucham muzyki. Nienawidzę wszystkich kapel, jakie goszczą na mojej aktualnej plejliście.
A potem to już tylko pamiętam, że o 4:45 zadzwoniła mama i powiedziała, że gdziekolwiek jestem
to tata po mnie pojedzie. Byłam w Koluszkach.

I jak znalazłam swoje łóżko, to poszłam spać.
Dobrze jest mieć swoje łóżko. I swojego tatę, który przyjeżdża, gdziekolwiek się jest.
I wcale nie śnił mi się M.








W złej części świata znalazłam się wieczorem.







































































































wtorek, 8 października 2013

Bardzo.

Dziwny czas.

Lucy powiedział, że wyglądam jak stewardessa i śmierdzę  pachnę keczupem.
Kościół w Kazimierzu jest sympatyczny. Jak wygląda ten w Lutomiersku nie wiem nadal.
Zrobiłam coś, co planowałam zrobić przez ostatnie pięć lat.
Nie powiem nikomu, co to było.
Trochę się w końcu uczę. Głównie historii.
Próbuję pisać. Piszę opowiadania. Ale cały czas albo o śmierci, albo o miłości.
Więc nie wstawiam.
Niedługo jadę do Amsterdamu, nie mogę się doczekać.
Zrobiłam sobie taki bekon, co go na filmach amerykańskich robią.
Ładny był.
Zauważyłam, że są ludzie, którzy uważają mnie za bardziej uduchowioną niż jestem.
Moje uduchowienie wyraża się tymczasowo w braku uduchowienia.
To nie jest bardzo skomplikowane.
Ludzie z Egiptu dzwonią nadal. Taki jeden pisze mi nawet codziennie na fejsie, że na mnie czeka i żebyśmy się pobrali.
Odpisałam mu, że jedyne co mogę z nim mieć, to rozwód, ale nie zrozumiał.
Bardzo się czułam szczęśliwa, gdy włożyłam, samochodowi moich rodziców, pendriva w jakąś część ciała, na co zareagował dosyć emocjonalnie, puszczając mi bardzo głośno rozśpiewanego, roztańczonego Alexandra z Magnetic Zeroes ( a  Tyler siedział na siedzeniu obok). Jechałam sobie sama                             ( Tylera nie wliczam) wielkim autem z niesamowitą muzyką przed siebie i było mi bardziej niż dobrze.
Chciałabym pojechać w wielką trasę.
To jest takie niesprawiedliwe, że człowiek musi umierać.
Nienawidzę pogrzebów.
Lucy mówi, że małe dzieci wyglądają jak dorośli na kwasie.
A ja mu mówię, że jak go piorun uderzy, to mu się zamek błyskawiczny w spodniach zespawa.
Mówi, że to nieprawda.
Chujnia.
Rysuję niebieskie jamniczki i rozdaję je za darmo w szkole.
Jeśli jesteś z mojej szkole i chciałbyś jamniczka, zgłoś się do mnie.
Lubię układać puzzle w parku.
Moi rodzice rozwiązują bardzo głośno krzyżówki.
To znaczy moja mama gra jak zwykle w Zumę, a tata ją pyta:
- Ptak Egipcjan?
- Ibis.
- Ibiz?
- Ibis.
- Co?
- IBIS!
- Trzeba było tak od razu.
Ja w tym czasie próbuję się skupić na logarytmach, bo muszę napisać poprawę.
Której nie napiszę.
Której nie napisałam.
Jak sobie pomyślę, jakim jestem gamoniem z matematyki, to czuję do siebie nawet coś w rodzaju litości.
Jakby ktoś chciał mi kupić prezent, to potrzebuję książkę "Piękni Przegrani" Cohena.
Dwanaście.
To moja nowa ulubiona liczba.
Niestety jestem na tyle głupia, że bardziej potrzebuję emocji niż wiedzy.
Kiedyś, jak już się uspokoję, to będę więcej czytać. I będę mądrzejsza.
Ale na razie biegam dookoła siebie, skaczę, szukam, przebieram. Wyglądam jak świr.
Kiedyś mi przejdzie.
Kiedyś musi mi przejść.
Zjadłabym coś.






sobota, 28 września 2013

Wszyscy jesteśmy zwierzętami. ( Czyli Malwina B-day party)

Zacznę od tego zdjęcia. Specjalnie dla Ciebie, Malwa. 



I reszta. 































A rano i tak się udaje, że się zwierzętami nie jest:












Jeszcze raz - wszystkiego najlepszego życzą Bu i Marek.