piątek, 3 kwietnia 2015

O pisaniu. Reaktywacji. I niespodziance.

Witajcie po raz pierwszy w nowym roku!

Wszyscy umieramy! Blogi też umierają. Mój nie umiera, tylko czeka. Czeka na wielką reaktywację! 
Wielka reaktywacja nastąpi za 9 miesięcy. 
9 miesięcy i wielka zmiana.
Przystępuję do odliczania. 
9 miesięcy

Pisanie to czynność nieco uboczna. Nie występuje sama w sobie. Sama dla siebie. Sama. 
Pisanie to skutek uboczny danego stylu życia. 
Pisanie to śluz pozostawiony po doświadczeniach. Po spojrzeniu na zamkniętą cukiernię w Radomsku, albo na nijaki kolor lasów przed wiosną, a po udawanej zimie. To nie jest przyczyna. Te historie opowiadają się z niedotykalnego przymusu. Pisanie to więzienie swoich doświadczeń. Albo pragnień. Pisanie to oddawanie słuszności wydarzeniom, które były na pewno. Bo to co było jest jedynym wytłumaczeniem dla tego,co będzie później. 
A my tylko możemy pisać. 
Albo nie pisać.
Albo pisać ukradkiem.

[ O życiu ]

Jestem studentką w Krakowie. Studiuję dziwne rzeczy, które uświadomiły mi, że najwyższy czas zmienić charakter tego bloga, a przede wszystkim jego wygląd, bo jest chujowy. 

Można robić różne rzeczy, ale nie można robić chujowo. I kropka. 

Przestałam jeść mięso. Trzeba mi było zrobić to już dawno temu, ale lepiej późno niż później. Odkrywam rośliny. Nie miałam pojęcia, jak wiele niesamowitych warzyw i owoców istnieje na ziemi i że są fantastyczne. 

Planuję wakacje, w tym wyjazd za granicę w celach zarobkowych, za 9 miesięcy przyda się trochę dodatkowej kasy. Oprócz tego wybieram się z moją siostrą na biwak w Bieszczady. No i mam nadzieję, że na długi i dziki stop po świecie z Maćkiem. 

Nie wiem, w jaki sposób zaliczę sesję, bo mało się uczę. 

Spędzam sporo czasu z Emilką (11 lat)  i Rysiem (7), których bardzo lubię i którzy wielu rzeczy mnie uczą i do wielu inspirują. 

Zaczęłam kurs języka rosyjskiego.
Od października biorę drugi kierunek studiów. 

Ach! No dobra, nie wytrzymam, muszę podzielić się całym światem tą wspaniałą nowiną. 
Za 9 miesięcy pojawi się nowy członek naszej dwuosobowej drużyny podróżników ( obecnie na urlopie). 
Nie mogę się doczekać. 



poniedziałek, 1 grudnia 2014

Bu tak bardzo tęskni za Łodzią. Tekst.

         Na placu niepodległości są trzy do czterech rzeczy godnych uwagi.
Pierwsza to fakt, że zatrzymuje się tam tramwaj numer 41. Zatrzymuje, rusza, wykonuje półkole. Ma pętle. To taka łódzka pętla na szyi Pabianic. 
         Druga i trzecia to budki z jedzeniem z mikrofalówki i kawą trzy w jednym proszku. Obie są tak samo słabe, ale w jednej dają podwójne plastikowe kubki, żeby nie poparzyć sobie rąk.
         Czwarta to Maryja z białego granitu w pochylonej pozie przed którą śpią bezdomni, po której biegają dzieci i spod której rano, tak o piątej z minutami panowie w odblaskowych kurtkach sprzątają papierki po trzy bitach, butelki, puszki, a co do kondomów, pewna nie jestem. 
        Łódź kopie Piłsudskiego wytrwale. Trzyma się dzielnie. Myślę, że wszyscy to jakoś wytrzymamy. Dmowskiego nie ma i nie będzie. Piotrkowska prowadzi do morza. A ponieważ go nie ma, jest to może całkiem metafizyczne. Zaprowadź nas pod drzwi. Daj nam wódki, Pietryno. 
        Tuwim siedzi jak siedział, wiadomo kolana szeroko, pięty razem, Kwiaty w dłoni, kapelusz zmięty, przetarty. O nosie wspominać nie będę.
        Na offie są rzeczy bezglutenowe i drogie.  Jakiś dzieciak jeździ na deskorolce, wszyscy palą. Ktoś tam udaje, że jest wegetarianinem, ale na ogół rozmawiają szczerze. A już na pewno głośno. Przestrzeń artystyczna działa na wszystkich motywująco. Nie zostaniemy pisarzami. Nie zostaniemy twórcami alternatywnego rocka. Nie wytańczymy w teatrze swoich emocji. Nie zechcą nas w filmówkach. Nie będziemy w szarych pomieszczeniach śpiewać jazzowych kawałków wśród oparów słabej wódki i mocnych fajek. Nie nakręcimy filmu o denaturalizacji społeczeństwa. Destrukcji. Samozniszczeniu. Motywacja. To jest motywacja do pozostania pokoleniem X przez Y. Do pokolenia nietkniętego. Pokolenia niczego istotnego, mającego świadomość, że jałowość ironii to nasza siła. Jesteśmy tylko bandą przebierańców w nie-dredach. 
        Na Zdrowiu natomiast odbijają się te wszystkie balangi, ale jeszcze nie z offu. Dzieci są beknięciem po tym co się stało jakiś czas temu. Jej i jemu. Bo nie jej i jej. Ani nie jemu i jemu. Mimo że to Łódź. Zdrowie przyjmie i dzieci i rodziców. Karuzele wytańczą wam dzieciństwo takie jak moje. Wata sklei wam buzie naprawdę. Kiedyś pojedziecie gdzie indziej. Łódź też należy do Unii.
        Starzeć się można w kościołach, w lesie na Wycieczkowej z kijkami, w Powszechnym albo w tramwaju.  
       A spocząć to można na Dołach albo na Smutnej.



wtorek, 11 listopada 2014

Gdybym miała kota, wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Mogłabym na przykład, od czasu od czasu, uciąć sobie w nim krótką pogawędkę o jakichś błahych, miękkich sprawach. Moglibyśmy rozmawiać bez słów, ja bym była błaha, a on miękki.

Być może z psem też mogłoby być fajnie. Ale psy to nie koty.
Jesteś studentem, wiesz jak jest. Być może wrócisz w poniedziałkową noc zupełnie najebany, w dodatku późno i bez gracji, pewnie śmierdząc, a może i chichocząc, ale tak urywkowo, jakby wszystko powoli miało się kończyć.

Wyobraź sobie, jak spojrzy na ciebie twój pies. Z litością. Żalem. Może oskarżeniem. Tak się kurwa nie robi - będzie myślał, choć ci tego nie powie. Bo psy nie mówią.

A z kotami jest inaczej. Koty nie oceniają. Nie wtykają nosa w nie swoje sprawy. Nie są nachalne, nie oczekują od ciebie wyjaśnień. "Jak będzie chciał mi powiedzieć, to powie" - myślą i zajmują się swoimi sprawami. No i też więcej rozumieją. Koty są empatyczne. Tolerancyjne. Nie muszą wybaczać, rzadko się gniewają. Koty są jakby nad.

Nie chciałbyś przecież oprócz przepraszania swojej dziewczyny, że się spóźniłeś, kumpla że nie oddałeś kasy i babci, że nie zadzwoniłeś, przepraszać jeszcze psa, bo jesteś pijany i wyjątkowo debilnie się wtedy zachowujesz.

A pies, daję słowo, będzie wymagał przeproszeń i tłumaczeń. Może nawet obietnic.

Gdybym miała kota, nazwałabym go Ludwik. Za każdym razem, gdy mielibyśmy się gniewać, nazywałabym go "Ludwiś". Ot tak, żeby go trochę zirytować.





niedziela, 28 września 2014

Wyprowadzka.

Czas robi swoje.

Byliśmy ekologicznym niedotarciem.
Feministycznym niezrobieniem.
Wolnościowym niezdecydowaniem. 

Hetero przyjemna koleżanko,
Ortodoksie kreatywności
Równościowa dogmatyczko.

Sformowany w treść kotlecie
Wyjęty spod prawa
Wprost na rozgrzaną patelnię określenia.




środa, 17 września 2014

135 momentów, które złapaliśmy na gorącym uczynku.



Z sentencją "lepiej późno niż wcale" powracam na stronę, by pokazać Wam kilka zdjęć z mojej najlepszej, najcudowniejszej i najciekawszej, miesięcznej wyprawy po krajach Półwyspu Bałkańskiego.

Tak w skrócie i w dużym uproszczeniu wygląda trasa, jaką przebyliśmy przemieszczając się pieszo, autostopem i awaryjnie - autobusami.





Bezsprzecznie więc towarzyszył nam przez całą drogę duch naszego (świętej pamięci) przyjaciela Pikusia, dla niewtajemniczonych - polecam poszukać wpisu o wycieczce na Ukrainę.





Czasami było ciężko. Czasami twardo. Spaliśmy na korzeniach i kamieniach, ale też na mięciutkiej trawie, na plaży, a nawet w wypasionym hotelu ( i to zupełnie za darmo!).
Czasami jedliśmy przez tydzień ryż z kiełbasą, a czasami chodziliśmy z księdzem na bułgarską biesiadę.
Piliśmy wodę ze strumieni, coca colę, herbatkę a także świeżo zrobioną górską maślankę w prawdziwej pasterskiej chacie na odludziu w górach Fagaraskich!
Czasami jednym rzutem na taśmę pokonywaliśmy 250 kilometrów, a czasami w morderczym upale maszerowaliśmy pod górę jakieś 15.
Dowiedzieliśmy się, że Rumunia nie jest wcale taka biedna, za jaką się ją uważa, że nie wszyscy Serbowie nienawidzą Albańczyków, że w Kosowie jest bezpiecznie i nikt nie czatuje za rogiem żeby powybijać każdego napotkanego turystę, że banica i ajran to najcudowniejszy zestaw śniadaniowy na świecie, a także że Bu uwielbia podróżować z Maciekiem, a Macieki uwielbiają podróżować z Bu i będą ze sobą podróżować już zawsze.

                   
O przekraczaniu granic, funduszach, spakowaniu się na miesiąc, sprzętu z jakiego korzystaliśmy, zabytkach po drodze i innych praktycznych aspektach naszej podróży chętnie opowiem w prywatnych wiadomościach.


Tymczasem najwyższy czas na 135 momentów, o których mowa w tytule wpisu!






1. Zachód słońca przed wjazdem na autostradę na Słowacji.


2. Maciek i jego niezwykła cierpliwość w czekaniu na kierowcę!




3. Poczucie humoru na trasie oraz niezwykłość faktu, że mój partner uwielbia gry i zabawy słowne, w wymyślaniu których już dawno zajmuję miejsce na podium. 




4. Drewniane chaty na blokach na Słowacji. 




5. Arbuzowy lunch.


6. Nocleg w Tokaju, cudownym winnym miasteczku na północnym wschodzie Węgier!



7. Spacerowanie po miasteczku, kąpiele, wspólne gotowanie i picie wina.




8. Wskakiwanie do wody na bombę.



9. Mycie zębów z widokiem na rzekę, 


10. Przyrządzanie owsianki.



11. Wędrowanie po miastach w celu odnalezienia dobrej drogi.



12. Spotkanie Włocha, który opłaca nam taksówkę do miejsca, w które chcieliśmy jechać ( jakieś 60km!) a także zabiera nas na kawę, bo przecież POLONIA I ITALIANA to friendsy. 



12. Zwiedzanie wesołego cmentarza w Sapancie.

13. Złapanie przemiłego kierowcy, który opowiedział nam o tym, jak żyje się w Rumunii, co robią politycy, a raczej czego nie robią.

Pokazał nam także przedziwną dzielnicę, gdzie bogaci biznesmeni budują tak ogromne domy, że aż niewygodnie jest im w nich mieszkać, dlatego żyją w małych domkach za "pierwszym" domem. Ten "pierwszy" dom funkcjonuje więc tylko jako obiekt do przechwalania się przed sąsiadami. Zdjęcie dobrze oddaje tę sytuację. Ogromna rezydencja, a tuż obok stara, podziurawiona droga. Dobro wspólne się nie liczy. Jedyne co się liczy to ilość pustych pokoi. Chore.





14. Wizyta w Salinie Turdzie, która wcale nie jest bardziej słona od Wieliczki, ale na pewno piękniej oświetlona.




15. Pływanie łódeczką w słonym jeziorku na głębokości 120m!



16. Wizyta w podziemnym parku rozrywki.



17. Łapanie stopa z największą "tabliczką" w moim życiu.



18. Odpoczywanie w sympatycznym, choć bardzo małym autku Kory i Michaiła.



19. Kawa w samym centrum Sighisoary z nowymi znajomymi.




20. Zwiedzanie tego przeuroczego, średniowiecznego miasteczka.




21. Poszukiwanie Draculi i kebabów.




22. Łapanie stopa i suszenie prania w jednym czasie.




23. Radość z poruszania się do przodu.



24. Wydarzenia kulturalne w Braszowie, w samym centrum Transylwanii.




25. Spacery po murach miasta, które tak bardzo przypomina nam miniaturę Krakowa ( w którym zamieszkamy od października!).



26. Smażenie frytek na oliwie.



27. Poznawanie miasta, spanie przy pensjonacie SPA i korzystanie z ich basenu.




28. Wycieczka w poszukiwaniu Draculi do Rasnova i Branu.




 29. Wspólne zdjęcie przy wielkiej rumuńskiej fladze!



30. Spacerowanie po zamku chłopskim w Rasnovie.



31. Wdrapanie się na szczyt wzgórza Tampa, by zobaczyć panoramę Braszowa.





32.Odpoczynek po wysiłku.



33. Sytuacja sprzed wkroczenia w góry.

Siedzieliśmy sobie i łapaliśmy stopa na słynną szosę transfogaraską, gdy nagle pojawił się gość i powiedział, że on nam pomoże i wszystko zorganizuje, po czym zadzwonił do jakiegoś kumpla, żeby przyjechał. Podziękowaliśmy mu więc ładnie i odłożyliśmy tabliczkę, gdyż dalsze łapanie byłoby niegrzeczne. Po jakichś 30 minutach przyjechał człowiek, my pakujemy się do auta a oni proszą nas o 30 euro. 30 EURO. 30 euro za jakieś 12 kilometrów. Po zrezygnowaniu przez nas z tej jakże fascynującej oferty zostaliśmy bardzo niemiło potraktowani i zapewnili nas, że nic się tutaj po nas nie zatrzyma, po czym dosłownie minutę później zabiera nas Crina i jej chłopak, z którymi spędzamy miło czas i robimy wiele zdjęć.





23. Jazda szosą Transfogaraską.



24. Spędzanie czasu z Criną i Filipescu.



35. Szukanie miejsca na obozowisko wśród takiej scenerii.



36. Atak owiec.



37. Nocleg w namiocie na wysokości 2034m. n. p. m




 38. Ogrzewanie się przy ciepłym posiłku.




39. I suszenie butów.




40. Chodzenie na krótkie wycieczki. ( Musieliśmy poczekać z wyruszeniem na szlak z powodu fatalnej pogody - silny wiatr, deszcz, mgła).



41. Spędzanie czasu razem, stacjonując przy schronisku Balea Lac.



42. Oddychanie czystym powietrzem.



 43. Budzenie się rano i poczucie, że pogoda ulega poprawie.



44. Zachody słońca w Karpatach.




45. Spotkanie pierwszego dnia docelowej wędrówki Prałata i wielka, wielka radość z tego spotkania.
      Jest tyle miejsc na świecie i tyle ludzi, dlaczego akurat teraz przyszło mi spotkać się z bratem mojego             kumpla?




46. Ciężka wspinaczka po wymagających górach. To już nie są polskie Bieszczady...




48. Radość z czasu, z wody, z trawy.




49. Świadomość przebywania blisko Boga.



50. Marsz po śniegu w drugiej połowie lipca.




51. Wyjście żywo ze spotkania z niedźwiedziem.



52. Dotarcie do schroniska Cabana Podragu tuż pod najwyższym szczytem Rumunii i Karpat południowych - Moldoveanu.


54. Spotkanie Osioła.



55. Spotkanie wielu, wielu Osiołów.



56. Ataki czułości ze strony tych sympatycznych zwierzaków.




57. Piękny Osioł.



58. Kolejne dni wędrówki.




59. I takie widoki.






60. Ach! Spotkanie tej cudownej kobiety.




61. Jest żoną pasterza i całe swoje życie mieszka w jednoizbowej chacie, gdzie śpią, palą w piecu, rozmawiają, żyją! Na całkowitym odludziu, gdzie nie ma nic prócz dzikich gór, strumyków. Żadnej cywilizacji.

Większość ludzi mogłaby powiedzieć, że nie ma nic. Trochę ciepłych ubrań, wiaderko, psa, worki z suszonym mięsem, tysiąc owiec. I mając tak mało, była tak niesamowicie zadowolona i gościnna. Ta osoba zostanie w mojej pamięci bardzo, bardzo długo.



62. Pozwoliła nam przymierzyć ogromne i ekstremalnie ciepłe futro z owiec.



63. A oto czym zostaliśmy ugoszczeni! Ser bryndza, mamałyga i wielki, tłusty kubek maślanki z owczego mleka. Niesamowite.


64. Kolejne Osioły na trasie. Skąd one się biorą?






65. Ujeżdżanie osioła!




66. I... ( przypatrzcie się dobrze).



67. Świnie!



68. Świnie, owce, kozy, lamy (!) i krowy. A całego dobytku pilnuje pies. Obstawiam, że to muszą być najszczęśliwsze zwierzęta na świecie. Całe życie spędzają biegając samopas po górskiej dolinie.


69. O! Są i krowy.


79. Uczestniczenie w uroczystościach ślubnych w Bukareszcie.


80. I zwiedzanie tego wcale nieuroczego miasta.


81. Ha! I po raz pierwszy nad morzem czarnym! Z naszymi nowymi autostopowymi ziomami.


82. Vama Veche. Ostatnia hippisowska plaża w Europie.



84. Specjalna wycieczka do sąsiedniego miasta po WIELKIE ZAKUPY.


85. Zdobycz.



86. Nasz dom stanął na plaży, tuż obok polskiej flagi. Gawędziliśmy więc we własnym języku z sąsiadami.



88. Spacery po okolicy.







89. ALL YOU NEED IS LOVE



90.nic-nie-robienie-plażowanie-męczące-po-dwóch-dniach-więc-spadamy.


91. Wkroczenie do Bułgarii. Wędrowanie po półwyspie Kaliakra z Lucianem i Aną.









92. Kontemplacja.



93. Poranek na dziko gdzieś na plaży w nowej części Nasebaru.Tuż obok dyskoteki.



94. Macieka dziubaniem w stopę budzi mewa! Dziękuję ci mewo za pomoc!



95. Kąpiel w morzu na dobry początek dnia i jeszcze przed ósmą wkraczamy do zabytkowej części Nasebaru.





96. To tutaj jemy najsmaczniejszą rzecz na świecie. BANICĘ. Ten bułgarski placek z serem popijany ajranem i jest to tak wspaniałe, że przez wszystkie kolejne dni w Bułgarii i nie tylko zaczynaliśmy wędrowanie od znalezienia piekarni!


97. Cieplutka, chrupiąca, cudowna!


98. Podglądanie życia przeciętnych ludzi.





99. Karmienie małego bułgarskiego kotka.






100. Kąpiel w rzece przepływającej przez Kazanłyk, serce Doliny Róż.



101. O nocleg poprosiliśmy w pobliskiej plebanii. Tutejszy ksiądz ( drugi od lewej) nie tylko pozwolił nam rozbić się przy kościele, ale zabrał nas na prawdziwą bułgarską biesiadę.

        Z tym zdjęciem łączy się jeszcze jeden wspaniały moment. Pan siedzący na prawo od Macieka napisał dla nas kartkę, którą mieliśmy pokazać Angelowi, którego spotkamy na parkingu (?) gdy będziemy w Ryli.
Co z tego wyniknie?


102. Wędrówka na Buzłudżę. Monumentalny komunistyczny budynek mający podkreślać siłę komunizmu w Bułgarii. Przed upadkiem ustroju odbył się tam tylko jeden kongres zwany buzłudżańskim.



103. Dotarcie na sam szczyt góry. Trasa była okropnie nudna i długa. Auta jeździły bardzo rzadko i nie udało nam się niczego złapać.



104. Cały obiekt jest zamknięty i nie wolno wchodzić do środka. Złamaliśmy zakaz odnajdując dziurę w murze.




105. Cały obiekt nie funkcjonuje w spisie zabytków Bułgarii. Społeczeństwo wstydzi się tego miejsca, głęboko nienawidząc terroru wprowadzonego przez Bułgarską Partię Komunistyczną.
Osobiście uważam to za niesamowicie ciekawe miejsce.




106. Znaleźliśmy windę. Nie działała.


107. Zwiedzanie Sofii. Przerwa na kawę i zapiski z podróży.



108. Naszpikowana zabytkami Sofia i wielkie tłumy szachistów zapraszających każdego chętnego do stoczenia pojedynku.


109. Wodopój miejski.



 110. Targ w Sofii.



 111. Przyjaciele.






 112. Pamiętacie biesiadę z księdzem? To właśnie TA karteluszka dla Angela. Dzięki niej dostaliśmy darmowy nocleg w hotelu!



113. Prawdziwe łóżka. Materace. Stolik. Krzesła. Niesamowitość.



114. Robiący wrażenie monastyr rylski.



115.  Z łatwością dostajemy się do Skopje, stolicy Macedonii. Jest to bezsprzecznie dziwne miejsce. Miliony wydane na wszechogarniające, monumentalne pomniki i miasto budowane w starożytnym stylu, mają sprawić, że turyści poczują "potęgę" jaką w przeszłości reprezentowała Macedonia. Prawda jest jednak taka, że jest to malutki, biedny kraj, który zamiast budować coraz to większe pomniki powinien pomyśleć o bosych dzieciach, marnych pensjach i ubóstwie swojego społeczeństwa.



116. Potęga ociera się o kicz.



117. Scena niczym z filmu "wszystkie niewidzialne dzieci", który bardzo polecam.



118. Dojeżdżamy na samo południe Macedonii i śpimy na campingu tuż przy granicy z Albanią. Zastał nas tam taki wieczór.






119. Spędzamy tam najbardziej relaksujące 4 dni spośród wszystkich spędzonych na Bałkanach. Pływamy w czystym jeziorze, gramy w scrabble, pichcimy. Nasi sąsiedzi z Belgii z trójką małych dzieci zapraszają nas do korzystania z ich sprzętu, gdy go nie używają. Przyrządzamy dla nich naleśniki.




120. Spotkanie węża w Albanii w samym centrum stolicy - Tirany.



121. Łapanie stopa z tym fajnym człowiekiem z Rumunii. On na Czarnogórę, a my na Kosowo.( W którym przecież zaraz nas pozabijają.)



122. Spanie za free na tarasie hostelu w Prizren ( bo wszystkie pokoje były zajęte) i wdrapanie się na zamek, z którego widać było całe kosowskie miasteczko. 





123. Wszystkim proszącym nas o pieniądze dzieciom rozdawaliśmy cukierki albo dawaliśmy kubek coca coli.



124. Przyszedł czas na Kosowską Mitrovicę, to miasto było głównym teatrem działań wojennych pomiędzy Albańczykami i Serbami. Do dzisiaj znajduje się tam most, który dzieli Mitrovicę na dwie części - serbską i albańską.




125. Do dzisiaj po ulicach Mitrovicy jeżdżą oddziały KFORU.



126. Dwa bialutkie, ledwo widzące kociaki porzucone w parku w Belgradzie.


127. Akcja uratuj kociaka. Spały z nami w hostelu, jeździły tramwajami, były karmione mieszanką: jajko, cukier, mleko. Następnego dnia dostarczyliśmy je do fundacji, która zajmuje się zwierzakami.




128. Do kociaków załączyłam list.
                                                    


129. Ogóras. To nasze przyszłe autko.




 130. Czując zapas funduszy w portfelu po dokładnym zwiedzeniu Belgradu z przewodnikiem ( free tours - polecam) - kolacja w serbskiej Kafanie.



131. Najbardziej "cool" kawiarnio-klub w całej Serbii!



132. Podróżowanie kadilakiem...



133. Wędrowanie po deszczowym Budapeszcie ze znalezionym, zepsutym parasolem.


134. Zabawa w sklepach z pamiątkami.



135. Budapeszt nocą. 


Wychodzi na to, że dobrnęliśmy do końca.
To co udało mi się pokazać, to tylko skrawek tego, co zobaczyliśmy, dotknęliśmy, przeżyliśmy.

Z wszystkiego, co nas spotkało, jak zwykle, najbardziej dziwią mnie ludzie - że okazują się naprawdę w porządku. Z całego miesiąca różnych dziwnych przygód, właściwie tylko dwa razy ktoś był dla nas niemiły, lub próbował nas oszukać.

Oczywiście plany na kolejne wyprawy mnożą się w nigdy niezaspokojonej głowie.
Nie zdradzę co będzie dalej ( bo skąd mogę to wiedzieć na pewno), ale zaznaczę, że nigdy jeszcze nie byłam w Azji.