czwartek, 30 maja 2013

Kolejna część portretów. Ośmiu bez twarzy i imion.

K

Pewnego dnia, a właściwie nocy, gdy było ciemno i zimno poczułam się przez nią zrozumiana.
Była podekscytowana i rozpalona, a ja poczułam, że to jednak ma sens ( niesamowita noc).
Lubi sposób, w jaki piszę. A ja lubię jej siłę, charyzmę, otwartość i innowacyjność.
Być może jest najodważniejszym człowiekiem na świecie
( chociaż nie krzyczała ze mną w namiocie Ms2 ).
Czasami zapomina, że jeździ na rowerze, szuka czegoś w torebce i wtedy z niego spada.
Mimo to przejechała ze mną kilkaset kilometrów.
Jej dobre chęci są wyższe niż Wieża Eiffla.
Życzę jej różowych włosów i wielu ludzi.
Oni ją tworzą.


A

Zna się na wielu rzeczach ( spróbuj zapytać o dowolnego faraona Egiptu )
Lubi archeologię, historię, podróże i koty.
W wolnych chwilach rozłupuje kamienie szukając czegoś, co żyło 300 milionów lat temu.
Czasami jest za bardzo perfekcyjna i spędza za dużo czasu oglądając mecze piłki nożnej.
Robi najlepszą musakę na świecie.
Mój bliźniak jeżeli chodzi o upodobania muzyczne.
Nie lubi happeningów, szczypiorku i sztuki współczesnej.
Musi być bardzo szczęśliwa, bo jest ktoś, kto ją kocha w ten jedyny, niesamowity sposób.
Lubi Martynę Wojciechowska, Messiego, Hatszepsut i Kapuścińskiego.
Jest bardzo mądra, najmądrzejsza ze wszystkich.


N

Zaczyna się w punkcie A, a kończy w punkcie B.
Odżywia się tak zdrowo, że pewnie będzie żyła wiecznie. A przynajmniej dłużej niż jej wszyscy znajomi.
Jest romantyczna zwiewna i delikatna. Ale chciałaby pójść do wojska.
Pięknie tańczy, ale nie jest tancerką.
Śmieszą ją żarty z radia Zet.
Ma niesamowicie jędrne ciało ( dotknij, a odskoczysz metr, jak na trampolinie).
Lubi wysiłek fizyczny i pewien rodzaj ograniczenia.
Ograniczenia i nakazy ją stymulują, rozkwita wśród schematów.
Ostatnio nie jest już sama, wygląda na szczęśliwszą.


R

Jest dobry.
Szukaliśmy razem góry, a znaleźliśmy dół. W oddali lśnił księżyc, a od zimna odmarzały kończyny.
Czuję wobec niego wiele sprzecznych uczuć.
Gdyby nie było Marka ani Bu, pewnie moglibyśmy razem spróbować zbudować coś dobrego. Coś co byłoby ładne, miękkie, miłe, ale nie do końca prawdziwe.
Potrafi rozpalić ognisko na wodzie.
Dobrze, że szuka, ale powinien szukać więcej w sobie, niż w innych.
Jest jedynym znanym mi altruistą.
Podobno umie gotować.
Marzy o wyprawach ( zupełnie jak ja).


G

Lubi zwierzęta ( najbardziej koty i kury) i rośliny ( ale nie petunie).
Gdy widzi pająki i komarnice to krzyczy i chowa się pod prysznicem.
Dostałam od niej wiele wspaniałych rzeczy; dobrze mnie zna.
Sprawia, że jestem piękniejsza, gdy wychodzimy wieczorami.
Nie lubi smutnych historii.
Na początku trochę się jej bałam.
Jest autorką mojego ulubionego powiedzenia o chujni z grzybnią.
Dzięki niej, Gasz podpisał się dla mnie na kawałku papieru i uścisnął mi dłoń ( a ja umarłam ze szczęścia).
Pięknie śpiewa i opowiada wierszyki.
Niestety po historii z Grunwaldem nie chce się już więcej zakładać.


B

Jest niesamowita i zainspirowała mnie do wielu istotnych kwestii.
Czuję, że lubi ze mną rozmawiać, śmieszą ją moje historie.
Wywróciła talerz z kaszą, sosem i ogórkiem kiszonym na laptop pewnego Walijczyka.
Była chyba wszędzie. A na pewno na Łotwie, w Walii, w Anglii, w Hiszpanii i we Włoszech.
Dowiedziałam się od niej wielu ciekawych rzeczy.
Podziwiam w niej prostotę i energię.
Często marudzi, że potrzebuje urlopu, ale w rzeczywistości bardzo kocha swoją pracę
Czasami wolę do niej mówić po angielsku.
Obie bardzo lubimy film Roman Holiday.
Uzależniona od kawy, książek i Internetu.


W

Porządnie mi zaimponowała, gdy pewnego dnia pojawiła się w moim życiu.
Machała nogą pod ławką i sprzeciwiała się nauczycielom.
Faceci na nią lecieli (szczególnie, gdy grała w kosza).
Nauczyła mnie nurkować.
Jest bardzo inteligentna i potrafi ciekawie pisać.
Nie nadążam nad jej życiem, bo teraz mieszka daleko.
Uwielbia jeść.
Interesuje się czymś, czego nie rozumiem.
Jej facet też się tym interesuje.
Z powodu czegoś co jest teraz jeszcze bardzo małe, pewnie zostaniemy związane ze sobą na całe życie.


M

Wiem, że bez względu na to co się wydarzy, zawsze mogę na nią liczyć.
Lubi pić kawę, kopać w ogródku, haftować, oglądać ciekawe programy i grać w gry
 ( właściwie to w jedną).
Czasami się kłócimy, ale bardzo się kochamy.
Nauczyła mnie wiązać sznurówki i mnożyć przez sześć.
Potrafi zrobić najlepszy jabłecznik we wszechświecie.
Potrafi pięknie tańczyć i śpiewać.
Obwinia mnie za błędy obecnego rządu, większości posłów, a w szczególności Palikota.
Nie zgadzamy się w wielu kwestiach, ale lubimy ten sam smak lodów.
Jest bardzo dobra, ale trochę uparta.
I już nigdy nie obejrzy X Faktora.


Annika z filmu Swedish Love Story



poniedziałek, 27 maja 2013

Linda i Lodówka


zaczynają się na L

...

Codziennie rano wbijam sobie nóż w pochwę.
Z każdym jej gestem, ostrze porusza się we mnie.
I nigdy nie będzie z tego krwi.

Jej obojętność jest obrzmiałymi pręgami
Rzemień kroi moją twarz na kawałki
I nigdy nie będzie z tego blizn

Jej każde niewypowiedziane do mnie słowo
Ma właściwości kwasów
Moja skóra odchodzi od kości


sobota, 25 maja 2013

A tu cię mam.

Z  różnych powodów jestem zmuszona zamieścić ten oto wiersz.
To nie jest moja wina. Cierp, jeśli tu przyszedłeś ( potencjalny czytelniku)
Jeszcze kika takich wierszy i już Cię tutaj nie zastanę.
Ha ha.


A tu cię mam.

Jestem pustą, otwartą przestrzenią bez kształtu
( Mocne splecione węzły leżą obok).
Brakiem zobowiązań i roli
Brakiem powiązań i wspólnych
zakończeń nerwowych- stoję
nierozerwalnie wolna i
nierozerwalnie niczyja
dym nikotynowy przepływa przeze mnie,
nawet na chwilę nie zostając w płucach
( wódka nie dopływa do krwi).
Czuję się tak niewidzialna, że
nawet powietrze zderza się ze mną
w drzwiach
i oknach
Jest mnie tak mało, że właściwie
mogłabym całkowicie zniknąć
Niestety
Niewidzialne dłonie najchętniej gwałcą pustkę.

poniedziałek, 13 maja 2013

Kolejne rozmowy z żulem.

- Ty to jesteś jakaś punkówa.
Jest ciepło. Ciepły, mokry maj. Ubrania kleją nam się do ciał. Jest jakiś wtorek. Wtorek po południu. Ludzie jadą po pracy do domu. Do soboty dalej niż bliżej. Czuć zmęczenie.
- Nie. Dlaczego?
Facet jest młody i pijany. Ma czerwoną, napuchniętą twarz, puste, wesołe oczy i stare spodnie, przetarte i znoszone. Gdyby nie pił, mógłby być nawet przystojny.
- Są...- chciałby coś powiedzieć, ale nie może. Pijacy czasami tak mówią, jakby nie mogli i wtedy sobie ręką pomagają, jakby mieli te słowa wyrzygać - są żółte.
- Tak, są żółte - odpowiadam, dając mu do zrozumienia, że potrafi odróżniać kolory.
- Więc jesteś punkówa. - potakuje bardzo z siebie zadowolony. Jakby odgadł zagadkę.
Postanawiam wytłumaczyć mu moją siedemnastoletnią filozofię życia.
- Nie. Te buty nie są żółte z żadnego politycznego powodu. Nie są żółte dla ideii, ani dla poglądów. Nie przedstawiają subkultury, ani żadnej z religii. Nie są prostestem, ani manifestacją, nie są symbolem, ani nawet jakimś szczególnym określeniem czegoś istotnego. One są żółte dlatego, bo są żółte. Są po prostu żółte. To tylko żółte buty.
Wiem, że mnie nie rozumie. Zastanawiam się czy będzie udawał że rozumie. A może udawał że nie udaje, że nie rozumie. Cała nadzieja w żulu.
- Punkówa! Ha ha ha.
Tyle z tego, że chociaż szczery.

15 zdaniowe portety pięciu bez twarzy i imion

G - chrzciciel
Poznaliśmy się dwa lata temu, gdy jeszcze nie byłam Bu ( ale potrzebowałam).
Powiedziałam mu "jestem Bu", odpowiedział "cześć Bu" i wtedy stałam się Bu.
Od tamtego czasu widujemy się dwa razy w miesiącu.
Jak się na niego patrzy, to ma się wrażenie, jakby się nigdy nie przewracał.
Nie wygląda ani odrobinę poetycko.
Nie ma romantycznych koszul, ani błyszczących butów, ani nawet pióra za uchem.
Zamiast tego, nosi duże koszulki z przesłaniem; politycznym albo muzycznym.
Wiem, co myśli o formie, treści, o Jaworskim, Dąbrowskim, Rudnickim, o tym, że kolega robił Cohenowi lody i o feministycznych tekstach Genowefy.
Nie mam pojęcia jakie lubi zupy, albo kim jest jego żona.
Pewnego dnia powiedział mi, że mnie wydrukują - miałam wrażenie, że rodzi mi dziecko.
Wie, jakie beznadziejne pisze wiersze.
Chciałabym mu mówić na "ty", a nawet już mówiłam, ale wtedy zjawił się M R. I mówię "pan" co nie pasuje do sytuacji, ani do tych lodów od Cohena.


P - sprzedawca
Podczas naszej pierwszej rozmowy opowiadał o swoich bananowcach w parku Śledzia i o tym, że uszczelnił okno skarpetkami, ale to nic nie dało i nadal jest mu zimno.
Prawie się zakochałam.
Powiedział, że chciałby dostać nagrodę Nobla.
Zapytałam, czy nie ma większych marzeń.
Interesuje się bakteriofagami i dużo jeździ na stopa.
Miałam z nim jechać do Czech, ale moja mama powiedziała, że mnie sprzeda, więc pojechał z inną dziewczynką, której nie sprzedał; podobno było fajnie.
Teraz mieszka na północy, tam gdzie łosie, czyli w Szwecji.
Sprzedał mi kiedyś moje własne alter ego, chociaż on uważa, że mu je ukradłam.
Marek nie zamierza mieszkać z łosiami.
Kiedyś był u mnie w pokoju.
I paliliśmy razem zioło. To nie było najlepsze spotkanie.
Nigdy się nie całowaliśmy i bardzo dobrze.
Chociaż kiedyś mu się to śniło.
Od niedawna ma syna - ale nigdy nie wiadomo, kiedy żartuje.


L
- apostoł
Próbuję sobie wmówić, że nie istnieje.
Człowiek, którego wskazałabym, gdyby diabeł kazał mi wybrać osobę, z którą miałabym spędzić całe życie.
Ma dużo talentów, ale bardzo boli, gdy się porusza.
Gdy stoi w miejscu boli jeszcze bardziej. Kiedyś jej ulubionym kolorem był fioletowy.
Chciała podróżować ciężarówką po Ameryce i mieć rudego kota.
Teraz nie wiem, co chciałaby mieć.
Jest bardzo ładna, ma ładne nogi, włosy i usta; nosi piękne ubrania, ale denerwuje mnie, że tyle o nich myśli. Wiem, że nasz czas się skończył, ale mam nadzieję, że nie na zawsze, bo chciałabym wyprawić jej sześćdziesiąte czwarte urodziny.
Była ze mną wszędzie. I wszystko o mnie wie.
Znała moją tajemnicę szybciej, niż ja zdążyłam ją nazwać.
Zawsze spałyśmy w ustalonej kolejności - ona po lewo, ja po prawo. Zjadłbyśmy razem kilogramy żelków i dumli.
Pierwsze słowa, jakie do mnie wypowiedziała brzmiały: "będziesz stać ze mną w parze?".


M - zabójca
Uwielbia oświetlone latarniami ulice pięknych miast.
Marzy o Wenecji i Paryżu.
Jest z innego świata i nie lubi mojego malinowego koktajlu.
Stres jaki towarzyszył mi przed naszym pierwszym spotkaniem w świecie stworzonym w prawdziwych atomów węgla, zabrał mi kilkanaście dni z życia.
Zasypiałam, na filmach, które razem oglądaliśmy, ale udawał, że go to nie denerwuje.
Uwielbia literaturę pozytywizmu - ale nie polskiego; Wojciecha Manna, Bruna Schulza, Flauberta, Hemingwaya i Cortazara.
Nigdy nie miał niczego współczesnego w oczach.
Gdyby był bogaty, chciałby chodzić po mieście z laska i złotą papierośnicą.
Wzruszały go słowa. Rozmawialiśmy dniami i nocami, dużo mówił o sztuce.
Jego długie zdania były przeciwieństwem mnie.
Był moim pierwszym chłopakiem.
Wysiadał na Kaliskiej.
Byłam pewna, że razem uciekniemy i wszystko zacznie być prawdziwe.
Na szczęście miałam wtedy szesnaście lat.



P - mówca
Ma wielkiego psa, wielki nos, wielkie nogi, wielkie buty i wielką marynarkę.
Nie potrafi podejmować decyzji i nigdy nie kończy mówić.
Teatr jest jego powodem i konsekwencją.
Przywiązany do klasyki, kocha Szekspira.
Potrafi kolorować rzeczywistość na swoje własne kolory i nigdy się nie przejmuje odcieniami szarości.
Lubi groteskę, strach i przesadę.
Uważa, że jestem wiedźmą i polecił mi odpowiedniego księdza, który odprawia skuteczne egzorcyzmy. Pokazał mi w jaki sposób całować słowa.
I że mogą służyć do latania.
Jestem w stanie wyczuć jego obecność w odległości pół kilometra.
Nie istnieje nic, co pachniałoby bardziej intensywnie niż on.
Jest pierwszą osobą na liście tych, którzy zawsze żyją.
Pełny siły, energii, weny, radości, zaangażowania, pełny pasji i zdziwienia.
Artysta.
Jedyny sensowny powód, dla którego uczę się w liceum, w którym się uczę.

W Łodzi

Podniecają mnie majowe noce.
W moim, brudnym mieście, społeczeństwo
obywatelsko śpi
Oprócz jeży, trójki pijanych dzieciaków i mnie
Nie ma nikogo
Kto by się wyłamymał
Polacy lubią ze sobą sypiać

Druga w nocy. O tej godzinie
Wiatr majstruje przy mojej szyi
Namiętnie, ale trzeźwo
Nie dochodzę
W żadne konkretne miejsce

Kwiaty bzu ( które za jakiś czas
na procesji, w biały dzień
wymordują katolicy, żeby im
pachniało Jezusem )
podświetlone latarnią
wyrzucają pragnienia na zewnątrz.
Już urywany oddech.

Moje nieposłuszeństwo
Obywatelskie jest zachowaniem
Bardzo uzasadnionym
Dla wyższych celów
Nie śpię.
Chodzę.
Przez skrzyżowania na seksownie
Czerwonym świetle
Powiecie:
Gandhi i Luther mieli głębsze cele
Ale kto o tej porze
Będzie je mierzył?
Zwłaszcza, że nie ma ani jednego
policjanta
z kajdankami.
Obszytymi czerwonym futerkiem.




czwartek, 9 maja 2013

Anonimowość

 
Wracamy z Łodzi w trójkę, chociaż zdecydowanie powinno być nas o jedną mniej.
Ten nadmiar człowieka mnie zastanawia. Nie mogę się zdecydować, czy jestem z niego
bardziej zadowolona, uspokojona, zirytowana czy obojętna.
Na szczęście nie muszę się na ten temat wypowiadać.
W tramwaju siadamy z tyłu, opierając półdupki na czymś, na czym niewygodnie jest je opierać (jeśli jeździcie tramwajami to wiecie, o czym mówię)
Siadamy tam, bo to oznacza, że chcemy ze sobą rozmawiać.
Ja, ona i ten Nadmiar.
Jak człowiek ma dużo do powiedzenia, to nie mówi nic.
Nie mówimy nic, a przecież siedzimy specjalnie tam, gdzie niewygodnie, żeby rozmawiać.
Jak młodzież wraca z Łodzi w liczbie większej niż dwa, to znaczy w grupie, jakby nie patrzeć - zorganizowanej, to powinna się dużo śmiać.
A my się ani nie śmiejemy, ani nawet nie rozmawiamy.
A półdupki zaczynają boleć.
Właściwie mam dosyć takiej sytuacji i stwierdzam, że Nadmiar jednak mnie irytuje.
Albo zadowala, albo uspokaja ( wersja, że jest obojętny odpada).
Na szczęście wchodzi żul.
Żul, nie żul - całkiem młody przecież, ale nie wiem, czy istnieje jakaś granica wiekowa, od której można być żulem. W każdym razie pijany i czerwony. Dlatego żul.
Pyta, czy to nasz rower.
Bo stoi rower, ale nie nasz.
Mówię, że nie. Że to nie jest nasz rower.
A on na to, że to fajny rower. Zgadzamy się z nim.
Rower ma opony większe od opon mojego zepsutego skutera i łańcuch większy od łańcucha krowy u mojej babci, za czasów, gdy jeszcze miała krowy.
Żul tymczasem opowiada jakieś historie.
Bardzo lubię takie historie, więc słucham żula.
Żul tonem niby diwa z wielkobudżetowego filmu erotycznego zarzuca swoje czerwone ręce do góry i mówi, że trzeba zachować anonimowość.
Zgadzamy się z nim.
Żul mówi, że K. jest za chuda. Że ma chude uda.
A potem mówi, że moje są grubiutkie.
O nogach Nadmiaru nie mówi nic.
Za to Nadmiar mówi coś o dziurze pomiędzy udami.
Chodzi jej o nogi modelek. Ale wychodzi jak wychodzi.
Żul mówi, że moje nogi są najlepsze.
Że on lubi takie grubsze.
Żul w ogóle chyba bardzo mnie lubi, bo mówi też
Że zjadłby moje arbuzowe kolczyki.
Przypominam mu, żeby zachować anonimowość.
Przyznaje mi racje.
Pytam, czy jest gejem. Wiedziałam, że się zdziwi.
Mówi, że chcemy go zgwałcić. Uspokajam żula, mówię, że nie.
Że nie będziemy nikogo gwłacić.
Wraca, mówi, że pedały mu nie przeszkadzają.
Pytam, co będą robić później. W znaczeniu żul, K i Nadmiar.
Żul mówi, że idzie zapierdolić łańcuszek do jubilera.
K mówi, że pójdzie spać, a Nadmiar nic nie mówi.
Nasza rozmowa śmieszy ludzi z przodu.
Żul mówi, że go to wkurwia. Że nie chce, żeby ta kobieta się śmiała.
Dziwię się. Dlaczego?
Bo on nie chce.
Nie ważne.
Żulu.
Nie ważne.
Że nie chcesz.
Ja chcę. Żeby wszyscy ludzie się śmiali i cieszyli do siebie.
Żul mówi, że ona jest nieznajoma.
A ja na to, że tym bardziej.
Żul odpuszcza.
Tramwaj się zatrzymuje.
Żul wychodzi i mówi, żeby nam się wszystko udało.
Dobrego życia żulu. Oby łańcuszek był ze złota.
K stwierdza, że mam podejście do żuli.
Właściwie tylko z dziećmi i z żulami można porozmawiać zupełnie na serio
I zupełnie szczerze.

wtorek, 7 maja 2013

Tadeusz Dąbrowski

napisał tak:

Na wszystko za późno, na nic za wcześnie

Znowu niespodziewanie spotkamy się po latach,
będziemy z premedytacją mieszać piwo i wino
z wódką, by w środku nocy jeździć rowerami
po osiedlu, niespodziewanie uderzając w wysokie

krawężniki, tratując klomby, tnąc policzki
o wyrosłe niespodziewanie gałęzie, by się nie-
spodziewanie potem wywrócić, i prowadząc
zwichrowane rowery, przyjść do mnie, by opatrzyć

rany, a potem położyć się spać, by rano
kopulować niespodziewanie jak zwierzęta, ze
strachu, że powróci niespodziewanie coś,

co czuliśmy przed laty, kopulując jak ludzie.






Ciężkim wierszem i pięknym Angusem kończę moje działalności. Jutro zamierzam kupić sobie hinduską płachtę, ale jeszcez nie wiem, po co.

Deszcz Kleszcz ( część ostatnia)




Artystyczne zdjęcie Macieja. Stamtąd rozciągał się widok na Pustynię Błędowską, a raczej na to, co z niej pozostało. Albo co na niej wyrosło.


Obozowisko. Wyobrażałam sobie to miejsce w trakcie pięknego, gorącego, majowego popołudnia.
Życie jednak mogłoby być prostsze.

Niektórym nic nie przeszkadzało z czerpania radości z wody.


           W tym miejscu wydarzyła się pewna niesamowita historia. Od ponad godziny jeździliśmy balansując pomiędzy pustynią, a lasem, w kompletnej dziczy, brudni i mokrzy. Znaleźliśmy staw i wędkarza. Wędkarz w trakcie jakże przeuroczej pogawędki wyznał nam, że tutaj zaraz za rogiem, za sto metrów, będzie restauracja. Mało tego, powiedział, że będzie i stadion i dom kultury. Nie wiedziałam, czy to nam się majaczy ten wędkarz, czy to temu wędkarzowi się majaczy. W każdym razie poszliśmy niepewnie we wskazanym kierunku. A tam, jakby urosło nie wiadomo skąd i dlaczego: prawdziwe miasto. Niesamowite.


Słynna restauracja Opoka w Kluczach.



Na szczególne miejsce zasługuje to ognisko, a właściwie ogniseczko, z wielkim poświęceniem przygotowane, niemal wystrugane. Zostało rozpalone całkowicie w trakcie deszczu i to w dodatku z suchego drzewa. Suche drzewo z ogromnym nakładem pracy odnalazł Maciej ( ukłony, brawa, owacje). Skończyło się to na zapuchniętych kończynach i wielu drzazgach, ale czego się nie robi dla smaku pianek pieczonych nad ogniem...


Noc - ulewa za ulewą. Namiot Durajskich przemókł całkowicie. Stracili ostatnią suchą nitkę. Podobno dopiero, gdy straci się wszystko, człowiek czuje się naprawdę wolnym.

Taki znak dla rowerzystów w rzeczywistości oznacza: uwaga na drodze leżą martwe zwierzęta.

Moje poczynania.


Dość szybko, bo koło dziewiątej znaleźliśmy się w Ogrodzieńcu. Skleiliśmy mapę, bo rozwaliła się na kilka mokrych części. Na zamku morale poszły w górę. Dorota zakupiła łuk, z którego była dumna jak paw. Maciek wspinał się na skałki. Kasia pozdrowiła sakwowców z Łodzi ( mijaliśmy się na trasie kilka razy), a ja jadłam ciastka z biedronki. Kilogram kruchych ciastek za dychę. Cóż za okazja.
Taka szczęśliwa.




Kasia coraz to bardziej profesjonalnie drepcze za swoim bratem.

Pozytywnie.
 
Miło jest jeszcze jakiś czas, ale niestety niedługi, bo gubimy trasę i zamiast jechać na północ, jedziemy na południe w stronę Krakowa i to całe dziesieć kilometrów. Jest mi tak z tego powodu przykro, że tylko wrzucanie od wszystkich niecenzurowanych złych ludzi od oznaczania szlaku jakoś mi pomaga. Po drodze spotykamy całą rodzinę Świadków Jechowych. Obie z Dorcią uważamy, że mieszanie dzieci w ortodoksyjne praktyki jakiejkolwiek religii zakrwawa o zbrodnię. Mała dziewczynka wciska nam ulotki i pokazuje dobrego boga.  O trzynastej jesteśmy znowu w Ogrodzieńcu. Tam zaczyna lać. Kupujemy niezdrowe jadło i wymyślam swoją cudowną autorską grę.
Nazywa się:
"Co Kasia zrobi za słońce?"
Rezultaty tej gry są następujące: Kasia za słońce da się ogolić na łyso, zrobić sobie kolczyk w pępku, a nawet lekko wychłostać. Dodatkowo za słońce jest w stanie polizać obce, brudne stopy i jechać na rowerze w samym kostiumie kąpielowym.
Kasia jednak nigdy w życiu za słońce nie podeszłaby do dziewczynki, aby jej powiedzieć, że jest najbrzydszą dziewczynką na świecie.
Gdy gra przyjęła formę całkiem nieprzyzwoitych i idiotycznych pytań, przestało padać.
Jeden zero dla mnie.


Kolejne kilometry nie są wcale najgorsze. Jedziemy już naszym szlakiem w dobrym kierunku, co prawda w lesie, po różnej jakości szutrach, ale jest całkiem z górki i całkiem przyjemnie. Dojeżdzamy do Zamku Ostrężnik, gdzie gubimy Kasię.
Kasia musiała nie zauważyć zamku, ani tego, że się zatrzymaliśmy i pojechała dalej. W dodatku niezbyt prawidłową drogą. Kasinowe poszukiwania trwały kolejną godzinę. W końcu, gdy włączyła telefon udało się ją zlokalizować. 


Kasia odnaleziona!


Przy felernym zamku Ostrężnik nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego pojawiają się prysznice z ciepłą wodą i prądem. Nie omieszkaliśmy z nich skorzystać. Ruszamy późno, a jeszcze całkiem sporo mamy do przejechania. Na trasie wybucha awantura. Deszcz zaczyna padać od nowa. Nie wiemy, gdzie jechać. Jest późno. Robię szybko zdjecia zamkom w Bobolicach i Mirowie. Ta druga wieś była naszym ostatecznym celem. Z powodu durajskiego namiotu i mokrych durajskowych śpiworów postanowiliśmy szukać stodoły. Poszukiwania stodoły trwały w nieskończość. Jeden obywatel wysyłał nas do drugiego. Nikt nie chciał pożyczyć metra kwadratowego stodoły, aby biednym podróżnym nie kapało nocą na głowy. Gdy sytuacja wyglądała na dramatyczną i beznadziejną trafiliśmy na dom ciotki Antolki. Ciotka Antolka pozwoliła nam wejść do swojej stodoły. Gdy wprowadzaliśmy rowery zmieniła zdanie i zaprosiła nas DO DOMU, gdyż miała jeden pusty pokój.


Najpiękniejsza izba świata.


Dziękujemy cioci Antolce! Niech ciocię Antolkę same dobre rzeczy spotykają w życiu!

Tej radości nie da się opisać słowami. Jemy czipsy i czekoladę, bo niczego innego nie było w sklepie. Wszystko jest pyszne i suche. Przejechaliśmy bardzo dużo kilometrów. Śpimy na łóżkach. W nocy kilka razy łapię Dorotę, która spada na podłogę. Mimo wszystko, u cioci czujemy się jak w raju.

Przed nami już ostatni dzień. Reperujemy, co się jeszcze da reperować. Głównie pozbywamy się piasku, który przeszkadza klockom hamulcowym i łańcuchom. Jedziemy do Olsztyna, a potem prosto do Częstochowy. W Częstochowie wychodzi słońce. Po raz pierwszy.
Kupujemy bilet powrotny i idziemy na pizzę. Kupujemy dwa ogromne placki. Wielkie niczym rondo Lotników Lwowskich.

Przed
I po


Podsumowując - było ciężko i mokro. Dziękuję Wam, moi drodzy towarzysze za wspaniałą majówkę. Dorci za podpłomyki, spokój i karmę. Maćkowi za reperowanie rowerów, pomaganie mi z mapą i rozpalenie ogniska w deszczu. I Tobie Kasiu, za ubarwienie tej wyprawy humorem, za wszystkie Twoje opowieści i wszystkie kanapki, które wypadały Ci z rąk.
Cieszę się, że to się udało.


  


Majówka deszczówka ( część pierwsza )

           Niesamowite. Świeci słońce, drzewa pokryły się małymi, białymi kwiatkami, ptaszki śpiewają, a maturzyści piszą matury. Bu tymczasem czyta Ludzi Bezdomnych i bardzo się cieszy. Głównie tym, że będzie słuchać Kings Of Leon na Openerze w Gdyni i tarzać się w błocie na Woodstocku. Właśnie napisała bardzo mądrze formularz zgłoszeniowy do Akcji Letniej z Amnesty International i ma wielką nadzieję, że będą ją chcieli jako wolontariuszkę.

         W bardzo dobrym, suchym, wiosennym humorze i lekkim podekscytowaniu ducha chętnie podzielę się moimi wrażeniami z majówki, a naprawdę jest o czym opowiadać. Bo przeżyliśmy co prawda bardzo mokrą, ale niesamowitą przygodę na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.

        We wtorek odegrałam, co miałam odegrać w nudnym szkolnym przedstawieniu i razem z Maćkiem popędziliśmy na Kaliską, gdzie czekały już dziewczyny. Na stacji doznałam palpitacji serca, po tym, jak staruszek powyzywał panią w informacji że:
"ON NIE ROZUMIE, ŻE PRZEZ TYLE LAT MOŻNA BYŁO PRZEWOZIĆ ROWERY, A TERAZ NIE!"
       Na szczęście, gdy uporaliśmy się z wielką kolejką i niezbyt sympatyczną panią w siwych włosach, dostaliśmy cztery bilety dla nas i cztery bilety dla naszych rowerów.
       Jest dobrze. Będziemy w Krakowie! ( perspektywa majówki gdzieś w lasach koło Dobronia odeszła za zawsze).


Dorota, Maciek i Kasia czekają na pociąg.

       Okazuje się, że takich sakwowców jak my, jest na Kaliskiej całkiem dużo! Dwadzieścia rowerów upychamy do ostatniego wagonu. Odpinamy sakwy i jemy kanapki. Do Krakowa jedziemy szybko. Właściwie nie mogę się doczekać.


Maciek chciałby zobaczyć dużo jaskiń.

          Wspominamy ubiegłoroczną majówkę do Gniezna. Odradzamy Kasi jechania na wojnę i pracowania jako sanitariuszka " a co będzie jeśli się potkniesz i umrzesz?". Kasiowy udział w wojnach będzie mnie śmieszył przez wszystkie kolejne dni.



Zdjęcie niewyraźne. Rozmowy o klonach.

          Na miejscu wita nas studiujące kuzynostwo Doroty. Następuje przekazanie wałówki, krótka wymiana zdań, śmierć tragiczna mojej stopki i ruszamy na Wawel.
           Jest romantycznie, nastrojowo, dość ciepło i jeszcze (!) sucho. Czuję się trochę bezdomnie, ale zmierzamy do Zakrzówka, o którym krążą legendy i na którym zamierzamy się rozbić.


To my i Wawel.

        Na miejscu pijemy piwo i jemy kanapki ze schabem. Podziwiamy widoki z wniesienia i pojawia się pierwsza wielka rozkmina filozoficzna.

Tak było nocą  w Krakowie.

       Gdy budzimy się rano, przychodzą do nas Ewa ( kuzynka Dorci) i Dawid. Dawid ma kapelusz, dredy i długi, czarny płaszcz. Ewa ma ciepłą bluzę i skarpetki dla Doroty. Zabierają nas do akademika na śniadanie.
Pada pierwszy raz słowo "karma".

Tacy byliśmy zabawni.
         Spotykają nas niesamowite przyjemności. Jemy jajecznicę z szynką, ciasto, pijemy herbatę z miodem i cytryną. Bardzo podoba mi się pokój Dawida, a najbardziej drzewko, które wyrasta ze stołu. Też bym takie chciała.


Jedzenie, drzewko i kolana.

   
W pokoju krakowskiego ASP.


 Dawid jest rzeźbiarzem i pokazuje nam, na czym polega liternictwo.
          W każdym razie z bólem serca trzeba było powiedzieć dość tym krakowskim przyjemnościom i wyruszyć na poszukiwania naszego czerwonego szlaku rowerowego. Jednak wcześniej Maćkowi zepsuł się rower i żeby go naprawiać zatrzymywaliśmy się co dziesięć metrów. Rower Dorci zaczął wydawać piski niczym motorynka i zaczęłam się mocno zastanawiać, czy nie zostać całą majówkę w Zakrzówku. Po dwunastej odnajdujemy gdzieś za Bronowicami czerwony znaczek szlaku, którego jednak szybko gubimy. Ucieka nam jak zając, a my toczymy się w piachu, błocie i liściach na zachód do zamku Tenczyn w Rudnie.

Takie bywają drogi.

        Czekały nas ciężkie podjazdy. Po wjechaniu na największe wzniesienie ujawniają się pierwotne potrzeby dzikusów.        
Dzikus pierwszy

Drugi

Trzeci

I czwarty


Trudno i terenowo. Ale jednocześnie malowniczo i zachwycająco. 

Romantyczna Katarzyna
Przyjaciele o kolorowych oczach.

Tak wygląda życie przewodnika, podróżnika, rowerzysty sakwowca.

Czasami szlak łączył się ze szlakiem konnym i towarzyszyły nam takie oto żyjątka. A czasami tylko kupy owych żyjątek.
Taka piękna droga (mapa nazywa ją "krakowską drogą") prowadzi nas pod sam zamek.

         Najpierw wpychamy nasze jednośladowe rumaki pod górę, ale szybko się poddajemy i decydujemy przypiąć je wszystkie razem. Trudno. Niech nam kradną majtki i skarpetki ( o namiocie i śpiworze lepiej nie myśleć). Zamek Tenczyn w Rudnie bardzo nam się spodobał. I przywołał wiele skojarzeń. Mnie przypominał scenerię fimów o mnichach z Tybetu.
        Na górze poczułam, że wszystko się kręci i jest niewyraźne. Kilogram ciastek i chleb z kremem niby Nutella pomogły naszej czwórce. Maciek powiedział, że spadł cukier. Pewnie miał racje.


Kanapka z CHLEBEM Kasi.



To my.
 


Na mury nie wolno wchodzić.
 

Rodzeństwo, które wcale się nie kłóciło, tylko miłością wielką obdarzali siebie każdego, pojedynczego dnia.

Zdjęcie tendencyjne. Bu w oknie.

To jest moje ulubione. Też w oknie.


          Odjechaliśmy na północ w stronę Olkusza kilka kilometrów i szukaliśmy miejsca, aby się rozbić. Znaleźliśmy piękną polanę. Rozbliliśmy namioty, rozpaliliśmy ognisko i przez kolejne cztery, pięć godzin przyrządzaliśmy różne potrawy. Usmażyliśmy kiełbaski, kromki chleba z serem i.... podpłomyki! Podpłomyki stanowiły kulinarny punkt kulminacyjny wyprawy. Były pyszne! I pomyśleć, że do ich przyrządzenia wystarcza mąka, woda i sól. Później były nawet podpłomyki z pokrzywą i herbatka z brzozy. Jednym słowem, podróżnicy lubią sobie dogadzać.


Green Peace

Katarzyna szybko zatęskniła za makijażem.

Ognisko. Dorota jest mistrzynią.



Noc mija szybko. Rano budzę moich współtowarzyszy o siódmej. Sama wstałam przed szóstą, bo tak mam. I tyle. O ósmej udaje się wyjechać z naszej polanki. Godzinę później znajdujemy stację benzynową,
na której się myjemy, a potem sklep spożywczy, gdzie kupujemy śniadanie. Nagle świat spowijają czarne chmury, robi się ciemno i złowrogo. Mijają minuty oczekiwania i spada ulewa z gradem. Burza trzaska piorunami, a my wyglądamy tak:


Czekamy godzinę. Dwie. A potem trzy. Marzniemy. Udajemy się do poczty, gdzie jest cieplej i gdzie kupuję Gazetę Wyborczą. Czytam o losie czeczeńskich dzieci. To mnie chyba motywuje, bo podejmujemy pierwszą ciężką decyzję: "jedziemy w deszczu!".

Jazda w deszczu nie jest taka najgorsza. Trzeba się po prostu przyzwyczajać.

Kasia pije ze źródła Elizeusza.

Mokra Dorota i kryzys.

Takie ładne widoki rekompensują wszystko.


A tymczasem na trasie kolejny zamek. Tym razem ten za Olkuszem. Nazywa się Rabsztyn. I jest zamknięty.
Włamujemy się do twierdzy niczym Krzyżacy. Czy tam Szwedzi.

Kasiowy wybawiciel.




Jedziemy dalej z naszym przyjacielem deszczem. Był wierny do końca. Nie opuszczał na krok.
 

                                                                                                                     Ciąg dalszy nastąpi.