I stało się.
Koniec.
Do widzenia.
Do widzenia!
Jadę w góry!
Do widzenia!
wtorek, 20 maja 2014
sobota, 10 maja 2014
Napisz sobie rozszerzenie.
Gdy się pisze maturę, tak jak ja piszę maturę, to się ją
pisze co najmniej pół roku. Pół roku odjąć kilka tygodni, które się nazbierają
od wymyślania jaka jest głupia i bezużyteczna. Oraz że wszystkim bardzo
szkodzi.
Pół roku odjąć to, co się uczysz, czyli niewiele, ale sporo
zwłaszcza w ostatnim tygodniu.
Pół roku odjąć wszystkie dni, które upłynęły ci na
rozmyślaniu nad rzeczami, które nie robisz. Takimi jak biby, albo koncerty.
Albo społeczne działania na rzecz dobra ogółu.
Ta frustracja może być tak duża, że niemal żałujesz, że nie
gotujesz.
A jednocześnie ta świadomość, że życie właśnie polega na
gotowaniu, a ty tego gotowania nie doświadczasz, ponieważ się uczysz. (To
znaczy tylko w ostatnim tygodniu.)
Pół roku minus wszystkie spotkania z ludźmi, kiedy się
dowiadujesz, że nie tylko ty nie wiesz jak żyć, po co, a co dopiero jaki
kierunek studiów wybrać.
Pół roku minus
wszystkie śniadania, obiady i kolacje, których sam nie ugotowałeś, tylko które
ci przyniesiono ( patrz: dekadencki brak woli do życia, sensu utracenie także).
I w końcu pół roku minus te kilka cudownych chwil, które się
jednak zdarzają, mimo pisania matury np. jakiś wiersz, piosenka czy tam film,
albo całusy z tym twoim chłopakiem, czy tam dziewczyną. Na całusy musi być
czas. Nawet w trakcie pisania matury.
Nie chcąc nic mówić, okazuje się, że z twojego półrocznego
pisania matury, w rzeczywistości piszesz ją pięć razy średnio po dwie godziny.
To chyba, że ktoś zgłupiał i się rozszerza jak tyłek po wizytach w
macdonaldzie, wiadomo, że jak się coś za bardzo rozszerzy, to się wtedy może
nie zmieścić. Na przykład w czasie. Pięć razy dwa to dziesięć. Więc piszesz tę
maturę pół roku, to znaczy dziesięć godzin. Wychodzi na to samo. Matematyka,
logika, chuj.
A potem się okazuje, że z tego twojego pisania nic nie
wyszło. A przynajmniej nic sensownego.
Więc odejmujesz to pisanie od twojego życiorysu, ale
niestety wbrew logice, nie możesz odjąć z życia dziesięciu godzin, bo się nie
będzie zgadzało.
Więc odejmujesz pół roku.
Ale wtedy nie sposób nie zauważyć, że jeśli dobrze pójdzie (
powtarzam, jeśli dobrze pójdzie) to sobie pożyjesz z 70 lat. Z tym, że pierwsze
10 się nie liczy, bo wówczas wcale nie czujesz, że bez ładnie pachnie. I odjąć
ostatnie 15, bo wtedy się już tylko myśli, że niedługo się ten bez będzie
wąchać. Więc wychodzi na to, że zostaje ci jakieś 45 lat świadomego wąchania
bzu.
Ale gówno, bo musisz odjąć pół roku, żeby się zgadzał
rachunek, w końcu pisałeś maturę.
Zostało 44,5.
I tak to właśnie jest.
Potem nie będziesz wąchać bo kolokwium, bo mąż, bo ślub, bo
dzieci, bo politycy, bo nie ma śledzi, bo samochód, bo kursy, bo banki, bo
urzędy.
To się nazywa rozszerzenie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)