sobota, 10 maja 2014

Napisz sobie rozszerzenie.


Gdy się pisze maturę, tak jak ja piszę maturę, to się ją pisze co najmniej pół roku. Pół roku odjąć kilka tygodni, które się nazbierają od wymyślania jaka jest głupia i bezużyteczna. Oraz że wszystkim bardzo szkodzi.

Pół roku odjąć to, co się uczysz, czyli niewiele, ale sporo zwłaszcza w ostatnim tygodniu.
Pół roku odjąć wszystkie dni, które upłynęły ci na rozmyślaniu nad rzeczami, które nie robisz. Takimi jak biby, albo koncerty. Albo społeczne działania na rzecz dobra ogółu.
Ta frustracja może być tak duża, że niemal żałujesz, że nie gotujesz.
A jednocześnie ta świadomość, że życie właśnie polega na gotowaniu, a ty tego gotowania nie doświadczasz, ponieważ się uczysz. (To znaczy tylko w ostatnim tygodniu.)
Pół roku minus wszystkie spotkania z ludźmi, kiedy się dowiadujesz, że nie tylko ty nie wiesz jak żyć, po co, a co dopiero jaki kierunek studiów wybrać.
 Pół roku minus wszystkie śniadania, obiady i kolacje, których sam nie ugotowałeś, tylko które ci przyniesiono ( patrz: dekadencki brak woli do życia, sensu utracenie także).
I w końcu pół roku minus te kilka cudownych chwil, które się jednak zdarzają, mimo pisania matury np. jakiś wiersz, piosenka czy tam film, albo całusy z tym twoim chłopakiem, czy tam dziewczyną. Na całusy musi być czas. Nawet w trakcie pisania matury.

Nie chcąc nic mówić, okazuje się, że z twojego półrocznego pisania matury, w rzeczywistości piszesz ją pięć razy średnio po dwie godziny. To chyba, że ktoś zgłupiał i się rozszerza jak tyłek po wizytach w macdonaldzie, wiadomo, że jak się coś za bardzo rozszerzy, to się wtedy może nie zmieścić. Na przykład w czasie. Pięć razy dwa to dziesięć. Więc piszesz tę maturę pół roku, to znaczy dziesięć godzin. Wychodzi na to samo. Matematyka, logika, chuj.

A potem się okazuje, że z tego twojego pisania nic nie wyszło. A przynajmniej nic sensownego.
Więc odejmujesz to pisanie od twojego życiorysu, ale niestety wbrew logice, nie możesz odjąć z życia dziesięciu godzin, bo się nie będzie zgadzało.
Więc odejmujesz pół roku.

Ale wtedy nie sposób nie zauważyć, że jeśli dobrze pójdzie ( powtarzam, jeśli dobrze pójdzie) to sobie pożyjesz z 70 lat. Z tym, że pierwsze 10 się nie liczy, bo wówczas wcale nie czujesz, że bez ładnie pachnie. I odjąć ostatnie 15, bo wtedy się już tylko myśli, że niedługo się ten bez będzie wąchać. Więc wychodzi na to, że zostaje ci jakieś 45 lat świadomego wąchania bzu.

Ale gówno, bo musisz odjąć pół roku, żeby się zgadzał rachunek, w końcu pisałeś maturę.
Zostało 44,5.

I tak to właśnie jest.

Potem nie będziesz wąchać bo kolokwium, bo mąż, bo ślub, bo dzieci, bo politycy, bo nie ma śledzi, bo samochód, bo kursy, bo banki, bo urzędy.


To się nazywa rozszerzenie. 

2 komentarze:

  1. A jakby tak... dostrzec w tych kilku godzinach, bądź miesiącach, właśnie życie, które mimo wszystko jest cholernie piękne? Jakby tak nie zamykać się w tych klatkach Twoich własnych ograniczeń? Że jak się poświęcam jednej rzeczy to już nie mogę nic więcej... A dlaczego nie? Dlaczego nie możesz wąchać bzu podczas gdy idziesz pisać egzamin? Czy on wtedy już nie pachnie? Dziś pachniał... Nie czułaś?
    Ej, Bu... A jakby zostało Ci 10 lat życia? Wyjechałabyś już teraz? Gdybyś wiedziała zanim zaczęłaś naukę... Czy mimo wszystko byś spróbowała, dążyła do jakiegoś celu, który ze względu na czas, jaki by Cię ograniczał, wydawałby się bezsensowny? Czy może całe te 10 lat poświęciłabyś na 'gotowanie' ponieważ tym właśnie jest życie?
    Masz cudowny styl pisania, tak nawiasem. Zazdroszczę. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję! Proponuję zastanowić się nad tym trudnymi pytaniami jakie mi zadałeś/ zadałaś wspólnie przy jakiejś kawie/trawie piwie :D

    OdpowiedzUsuń