Byłam na Wielkim Czytaniu literatury i bardzo dobrze, bo było ekstra.
Czytanie fragmentów Ziemi Obiecanej w jakimś saloniku w Pałacu Poznańskich to zdecydowanie trafiony sposób dla Bu na spędzenie piątkowej nocy.
Jeśli chodzi o Igora Kociełkiewicza - uwielbiam sposób w jaki współgra ton jego głosu, do fragmentów swojej powieści, którą czytał w kawałkach, ale nie kupiłabym tej książki ze względu na rozwiązania. Bo jakim to jest rozwiązaniem, by po Wielkiej Ewakuacji, na świecie pozostał tylko Ten Bohater i Ta Wyjątkowo Ładna Roztrzepana Blondynka w Szpilkach. Prawda jest taka, że było już tysiące ewakuacji z Wyjątkowo Ładną Roztrzepaną Blondynką w Szpilach. Czekam na inną blondynkę.
Ciekawe było też spotkanie z Wielką Trójką.
Och weszli wielcy niczym Jezusowie. Jezus Pierwszy Syn. Jezus Drugi Ojciec. Jezus Drugi Duch.
Wychodzimy Kasiu, nie chcę takich wielkich poetów.
Wielcy poeci obecnie charakteryzują się tym, że są facetami.
Mają normalne miny.
Albo trochę jakby idiotyczne.
Ubrania mają przeciętne.
Niektórzy trochę jakby w trampkach.
Ale najważniejsze - wielcy poeci znają innych wielkich poetów i wszyscy żartują, ale nie rozumiem, o co im właściwie chodzi. Wielcy poeci wchodzą ze sobą w interakcje. Wierszami i twarzami.
No, ale dobrze że zostałam, bo prawda jest taka ( smutna) że wielcy poeci piszą wielkie wiersze.
Z Wielkiej Trójki wygrywa Jezus Drugi Ojciec czyli Piotr Grobliński. Wygrywa jak sam mówi, swoim najlepszym tekstem. Można go przeczytać tu. Bo go skopiuję. Nie pytając Piotra o zgodę.
nasze życie jest obliczone
na cztery psy
pierwszy tak się składa
zdycha gdy jesteś na wakacjach
ojciec bierze na siebie
jego śmierć
drugi umiera sam
nie masz akurat czasu
by mu pomóc płaczesz
dopiero gdy go chowasz w ziemi
trzeciego długo wozisz po
weterynarzach choć wcześniej
raczej się śmiałeś z tanich
egzaltacji
z czwartym starzejecie się razem
spacerując coraz wolniej coraz
głośniej gadając do siebie
na ulicy
nasze życie jest obliczone
na cztery psy
jest oblizane
Wiersze Marka Czuka i Przemysława Dakowicza można znaleźć w sieci albo gdzieś indziej. W każdym razie nie w empiku. Bo sprawdzałam.
Ponieważ znana jestem z zamiłowania do wszelakiej formy gier zespołowych i indywidualnych, nie bez znaczenia była więc dla mnie gra w kryminał i chociaż niczego nie wygrałam, to wymyśliłam historię Muchy, która zginęła pewnego dnia pod ciężarem kilogramowej książki kucharskiej w pewnej cukierni przy ulicy Długiej. Jak okazało się po długim i mozolnym śledztwie detektywa, po wysłuchaniu świadków ( w tym kluczowy dla sprawy okazał się Ślepy Kataryniarz, który widział całe zdarzenie) okazało się, że Mucha cierpiała na zaburzenia odżywiania, a miejsce zameldowania ( przypominam - cukiernia) nie sprzyjało poprawie jej psychicznych dyskomfortów. Historia kończy się tragicznie. Nie ma mordercy. Mucha popełniła samobójstwo. Niestety nie zdążyłyśmy wymyślić ( ja i moje dwie nowe koleżanki pani Iza i pani Ewa) w jaki sposób książka na nią spadła celowo, bo minął czas. I niczego nie wygrałyśmy. Tymczasem bawiłyśmy się świetnie, nie ma nic przyjemniejszego od wesołych historii wymyślanych z obcymi ludźmi.
No i na sam koniec zostawiam relację z odbioru kawałków granych przez zespół Agnellus, bo był świetny. Najbardziej wbił mi się w pamięć moment, gdy urocza wokalistka o spojrzeniu skrajnie obojętnym śpiewała
POGO
TO WIE
POGO TO WIE
Mój umysł robił wtedy serpentyny wobec znaczeń, jakie na siłę doszukiwałam się w tej piosence.
Ogólnie dobra robota. Bardzo w moim stylu, może kupię płytę, ale to jak wrócę. Bo teraz zbieram na ryż.
Z warsztatów literackich wyniosłam Izaaka Babela, Dylana Thomasa, Pieśni Maldorora, Francisa Ponge i innych, co żonglują w literaturze poezją i prozą. I wciąż jedną mają wyżej, a drugą niżej, ale na zmianę.
Napisałam też coś o schodzeniu, można to przeczytać post niżej. Ponieważ jednak nie ma w sobie zbyt wiele innowacyjnych rozwiązań, obiecałam sobie gorąco, szukać ich niestrudzenie w trakcie kolejnych prób.
Dostałam się na prawo na jagielonkę i ich olałam.
Jeszcze raz.
Dostałam się na prawo na jagielonkę i mam to w dupie.
( satysfakcja jest)
Więc idę ścieżynką w lewo. Nie wiem sama, jakby taka niewydeptana, ale z kwiatuszkami ( można pleść wianki). Od października będę studentką edytorstwa na wydziale polonistycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Więc zmieniam miejsce zamieszkania.
Zamieniam swój wygodny pokoik z kochanymi rzeczami, które mi przypominają o różnych ciekawych historiach i o życiu.
Wymieniam swoje łóżko.
Cichość swojego ogrodu.
Błogość swojego hamaku.
Zieloność szczypiorku co rośnie za domem.
Czarność genialnej kawy takiej zmielonej przed sekundą.
Wygodność dwóch łazienek.
I dostępu do auta.
I pełność lodówki.
Na nieznajomość i niepewność życia w Krakowie, w jakiejś studenckiej klitce z biureczkiem, łóżkiem i pierogami z biedronki.
Nie wymieniam jednak swojego chłopaka.
Tyle mojego.
A jednak wcześniej, to znaczy we wtorek ruszamy z Maciekami na południe.
Najpierw Rumunia. Mołdawia. Potem Bułgaria. Pewnie Albania.
Nie będzie mnie przez miesiąc. Może dwa.
Będziemy dużo jeździć, chodzić po górach, rozmawiać z ludźmi, jeść ryż, a przede wszystkim robić to, co wychodzi nam najlepiej, czyli umacniać naszą więź.
Ekstra plan.
Wiecie jak to jest pakować się na taki okres czasu?
Dziwnie.
Pięć majtków. Pięć skarpetków. Pięć koszulek.
Kuchenka. Namiot. Śpiwór. Gaz. Garnki.
Nóż. Mapy. Scrabble.
Jedziemy!
Najbardziej będę tęsknić za mamusią i tatusiem.
A także za Anetką i Małgosią, które są najlepsze na świecie.
Życzę Wam dużo grzybów w lasach, moje drogie.
A nam życzę kierowców miłych i uprzejmych jadących dokładnie tam, gdzie my.
Ciepłych nocy w górach.
Letnich nocy na plażach.
I żeby starczyło na jedzenie.
Do zobaczenia!
Grzyby są!!!
OdpowiedzUsuń