Jeśli to czytasz i jesteś jednym z moich znajomych na pewno wkurza Cię, że nie ma takiego alkoholu, albo takiego wieczoru, albo takiej imprezy, albo takiej wizyty w Ikei, kiedy nie wspomniałabym o Tylerze.
Stoi nade mną ten człowiek.
Zwisa mi z parapetów.
Spada na podłogę.
Śpi na moim dywanie.
Jest przeciwko wielu istotnych kwestiom.
Stoi przeciwko Muufince, przeciwko chatce w Bieszczadach, przeciwko książkom, przeciwko słodkim, małym ubrankom "newborn", przeciwko dużej kawie Latte ze Starbucksa. Stoi więc przeciwko mojemu życiu. I powinnam go olać, jak to zrobiło większość ludzi, przez których powieść Palahniuka i film Finchera przepłynęły jak każda normalna książka i każdy normalny film. Zostawiając przyjemny lub mniej nastrój, czegoś tam ucząc, czymś szokując, czymś rozśmieszając. Ale nie. Tyler wciąż stoi przeciwko i wcale nie mogę ( nie chcę) go zignorować.
Mam dziwne wrażenie, że powiedział najważniejsze słowa.
Co znaczy najważniejsze? Najbardziej pasujące. Najbardziej potrzebne.
Najbardziej p r a w d z i w e.
I zapytasz?
- A skąd niby wiesz, co jest prawdziwe, albo nie.
Nie wiem, ale czy nie dobrą odpowiedzią jest fakt, że Tyler nie istnieje?
Bóg się nie przyzna, że nie istnieje. A Tyler miał odwagę. Czy nie jest więc wyżej?
Wyznawać boga, który sam o sobie stwierdził, że tak naprawdę go nie ma.
Brawo!
It’s only after we’ve lost everything that we’re free to do anything
Nie mogę o tym zapomnieć.
Zawsze przypominają mi się te momenty w życiu, te na wyprawach. Te najbliżej dziczy.
To są niezaprzeczalnie n a j l e p s z e momenty mojego życia.
Nigdy nie było lepszych. Żadna Wieża Eiffela, żadna impreza, żadne trawska, żadne dobre chwile, żadne wygrane konkursy, żadne dobre książki, żadne dobre filmy, żadne .... no po prostu NIC nie może się równać chwili, gdy jadąc na rowerze zaczyna padać deszcz, a ja nie mam kurtki. Najpierw jeszcze się człowiek broni. Kurwa. Wejdzie sobie pod daszek. Przeczeka. Pojedzie znowu. Ale w końcu nie będzie daszków. Nie będzie gdzie się schronić. Będzie tylko bluza, deszcz i droga. I kiedy się wszystko przemoczy to nie można przemoknąć bardziej. I wtedy czuję się wolna.
Nie ma nic lepszego. Największa euforia. I nic tak nie smakuje później. I nic mnie nie może usatysfakcjonować. I muszę płakać do tych momentów. Leżę w łóżku, łóżko jest miękkie. Wstaję do szkoły, wstać nie mogę - nie chce mi się. Jest ciepło. Mam czyste ubrania w szafie, mój pies liże sobie moją stopę. Myję zęby w ciepłej wodzie. Wycieram ręce w naszykowany ręcznik. Ręcznik wisiał na grzejniku więc też jest ciepły. Idę do kuchni, otwieram lodówkę, w lodówce wszystko świeże i pachnące. Jem. Siedząc. Wygodnie. Jest tak wygodnie, że chce mi się płakać. Bo nienawidzę tego i nie rozumiem. I się poddaję. I nie jestem w stanie wykonać najprostszych zadań i nie jestem w stanie odkurzyć pokoju, albo nauczyć się słówek, albo zrobić zadanie z matmy. Mimo, że p r z e c i e ż jestem taka silna. Taka wielka. Nie pamiętasz, jak to było, jak się wdrapałaś na jakiś szczyt, albo jak szłaś te pięćdziesiąt kilometrów, albo jak jechałaś te sto dwadzieścia coś. Jak było zimno i ciemno. Jak było strasznie. I wtedy dałaś radę. I złożyłaś namiot w trzy i pół minuty. A teraz nie możesz pościelić łóżka. N i e m o ż n o ś ć tej czynności atakuje mój umysł. N i e m o g ę.
- Dopiero, gdy stracimy wszystko, stajemy się zdolni do wszystkiego.
Nie ma niczego, czego na chwilę obecną chciałabym bardziej.
Wiem, że nie mogę tego zrobić tutaj ( dlaczego? bo n i e m o g ę)
Ale gdyby tak uciec. Wyjechać. Poszukać sobie czegoś. Dłużej. Kilka miesięcy. Nie posiadając zbyt wiele. Dotykając dna, bawiąc się błotem z samego dna. Mogłabym sobie wtedy krzyczeć, że jestem r o z ś p i e w a n y m, r o z t a ń c z o n y m g ł ó w n e m t e g o ś w i a t a
a nie, w Amsterdamie, na jakiejś ulicy, z euro w portfelu, w wysokich butach i hipsterskiej czapce, zmierzając do kawiarni. Żeby sobie usiąść i k u p i ć i rozmawiać o tym co jeszcze sobie
k u p i ę.
(Kupię sobie kupę.)
i jeżeli mimo wszystko, nadal nie rozumiesz o co mi chodzi, to:
I just don’t want to die without a few scars.
Och Tyler, nie pozwól mi umrzeć, bez kilku blizn.
I d l a t e g o ma dziesięć na Filmwebie.
Nie dla The Pixies i genialnej piosenki Where is my mind.
Nie dla genialnej gry aktorskiej Nortona.
Nie dla Pitta, który jest prawie tak rucha(able) jak Angelina w filmie Gia.
Nie dla Carter w roli Marli, pięknej, która jest chuda jak odciągane mleko i biała jak maślanka.
Nie dla scen.
Nie dla reżysera.
Nie dla dobrych dialogów.
Nie dla zaskakującego zaskoczenia.
Nie dla głębi psychologicznej
Nie dlatego że nie wiadomo czy Jack czy Rupert.
Ani nawet dlatego, że to jeden z nielicznych przykładów, gdzie film dorównał powieści.
Ale
d l a t e g o
bo samodoskonalenie jest masturbacją.
Dziękuję.
Rucha(able)
kurwa
OdpowiedzUsuńprzepraszam..czasem na coś głębszego ciężko się zdobyć
In Tyler we trust.
OdpowiedzUsuń~Paulina