wtorek, 26 listopada 2013

Dzień za dniem rośnie w potęgę pragnienie samotnej podróży.

Teoretycznie samotnej, a w rzeczywistości pełnej moich wyimaginowanych pomysłów. Przede wszystkim, byłaby to podróż z Lodówką i Markiem. I ze wspomnieniami. Wspomnieniem Darka i Lindy. 
A także z Alexandrem, Londonem i Tylerem.
Tak, w praktyce byłaby to podróż pełna ludzi. A wszyscy zmieścilibyśmy się w moim dwuosobowym namiocie. Z tym, że ja spałabym po prawej stronie.

Tak bym chciała.
Znowu powrócić do początków. Do korzeni. Chciałabym znowu zobaczyć, gdzie się zaczynam. I gdzie się kończę. A potem zobaczyć, czy mogę kończyć się dalej.

Może udałoby mi się po raz pierwszy coś ze mnie wyrzucić. Mam wrażenie, że sporo naśmieciłam, chciałabym posprzątać. A jeżeli nie wyrzucić, to chociaż ten bałagan poukładać na półkach.

Mogłabym przy okazji dokładnie przejrzeć zawartość moich szuflad. Może znalazłabym od nowa Zeldę, poezję, Leona i Ninę. Kto wie, może znalazłabym tam nawet jakiegoś boga, albo chociaż uduchowienie.

W ciszy bukowego lasu, na zielonej polanie rozpalić małe ognisko. Gotować wodę na herbatę, patrzeć w płomienie i wielki zjedzony księżyc. Marzyć o Lodówce, jak zawsze. Ale bez wyrzutów sumienia. Bez żadnych realnych zobowiązań do żadnego mężczyzny. Z czystym sercem. Wolnym. Jak zawsze.

Ale tym razem się nie śpieszyć. Oczywiście wędrować, wiadomo. Ale więcej obserwować, więcej pomagać, więcej dawać zupełnie anonimowym ludziom. Nie pragnąc niczego w zamian. Rozmawiać. Nie o nauce. Nie o sztuce. Tylko o życiu. O tym, co dotyczy ludzi. O słońcu, które świeci i rumieni pszenicę. I kotach, mruczących na ganku, czarno białych albo rudawych.

I wtedy może udałoby mi się zrozumieć. Może łatwiej byłoby mi studiować prawo. Albo filologię. A może łatwiej byłoby mi znowu czytać. A może łatwiej byłoby mi czekać. Albo właśnie przestać czekać na Lodówkę.

Którego autora poezji zabrałabym wówczas ze sobą? Czyje słowa towarzyszyły by mi, w mojej mnogiej, zatłoczonej samotności?

Czuć ból w swoim ludzkim ciele. Wielki plecak na ramionach. Obciążający. Byleby go założyć. Potem można iść. I kilometry. Całe wielkie jednostki długości. Nieustanny marsz. No i jeszcze przerażenie. Jesteś sama, zdana na siebie. Jesteś w dzikim lesie, idziesz szlakiem i nikt ci nie podpowie, czy w lewo czy w prawo. Jeśli się zgubisz, to tylko ty będziesz odpowiedzialna. Bo przecież nie zwalisz na Marka.

Lasy bywają przerażające. Ciche i głuche. Zawsze przy strumykach weselej. A wieczorem przy schronisku. Tam się leczy swoje pragnienie ludzi.

W namiocie włączona latarka. Na nogach wełniane skarpety. Pod głową ciepły sweter. Zasypiasz natychmiast, a ten sen jest dla ciebie. Zasłużyłaś na niego. Nigdy nie był tak twój.


Nie ma większego duchowego przeżycia.



 

Ukraina.

3 komentarze:

  1. chce z Toba obok Ciebie i osobno

    OdpowiedzUsuń
  2. Wkurza mnie, gdy ktoś daje taki komentarz jak ten powyżej. Nikt nie zna Cię i nie pragnie tak jak ja. Pamiętasz m.o.z.? T.

    OdpowiedzUsuń