W szkole podstawowej numer czterdzieści cztery rozegrały się cztery tragedie, w pewien zwyczajny, nudny poniedziałek.
Pierwsza tragedia była przez kaszę, którą wyrzygał Maciuś, bo nie lubił gryczanej, ale pani powiedziała, że jeśli nie zje, to nie pójdzie grać w piłkę.
To było mniej więcej wtedy, kiedy na dworze robi się na tyle ciepło, że na zajęcia z wychowania fizycznego nauczyciele zabierają dzieci na dwór.
Maciuś nie mógł znieść tej przerażającej wizji siedzenia w świetlicy, podczas gdy jego koledzy kopią piłkę na zewnątrz, więc jadł na siłę. I dlatego zwymiotował wszystko, razem z litrem coca coli i dziesięcioma kwaśnymi cukierkami, które zjadł, bo się założył z kolegą, że zje.
Druga tragedia wydarzyła się przez Zosię, która się całowała w bibliotece. Zosię w bibliotece nakryła Beatka. Obie były w drugiej klasie, dokładnie w drugiej d jak debile, dlatego wielu się przepisało. Na przykład do c, ale tych z c nazywano cykorami, co już było lepsze od debili.
- Całujecie się z języczkiem? - zapytała zawstydzona do granic swoich ośmioletnich możliwości.
Chłopak uciekł z biblioteki przez okno i złamał przy tym swoją lewą nogę. Zosia płakała z tego powodu. Albo z powodu wstydu za to całowanie.
Oprócz Zosi i chłopaka bez nogi, a raczej z nogą, tylko że złamaną w szkole podstawowej numer czterdzieści cztery była także inna para. Bartek i Ola. Ola nie lubiła Bartka, bo nosił szelki i miał mopsa, który się kiedyś zsikał na jej rower. Bartek za to kochał z całego serca Olę i był w stanie zrobić dla niej wszystko.
- Wszystko? - zapytała Ola, bo lubiła, gdy ktoś się dla niej poświęcał.
- Tak, wszystko - odpowiedział Bartek, bo był nad wyraz męski, mimo tych swoich szelek i rudych włosów.
- Musisz zjeść te biedronki - powiedziała zuchwale, pełna żądzy krwi.
Więc Bartek wziął z zamkniętych dłoni Oli siedem małych biedronek i wszystkie włożył do buzi.
Cisza zapanowała na świecie, gdy je gryzł i gdy potem otworzył usta, by jej pokazać, że zjadł. Za siekaczem wystawał kawałek czerwonego skrzydła.
- Jesteś obrzydliwy! - rozpłakała się Ola i wśród swojej wielkiej histerii pobiegła do środka, żeby o Bartku zapomnieć i nie mieć z nim nic wspólnego.
Bartek został sam, razem z siedmioma morderstwami, jakich dokonał w imię swojej wielkiej miłości.
Znowu na huśtawkach bujały się na zmianę dziewczyny z drugiej a. Do każdej huśtawki były kolejki, które trzeba było zaklepywać, z tym że najdłuższa była do huśtawki z opony, bo na niej można się było huśtać najfajniej. Na tej oponie siedziała wówczas Emilka, która miała ładny warkoczyk i lalkę. Co stało się obiektem zazdrości i nikt jej tego dnia specjalnie nie lubił. Patrycja miała zły dzień, bo dostała jedynkę za wypracowanie, mimo że napisała o koniach, a konie lubiła najbardziej na świecie. I to ona zdecydowała się zemścić na Emilce pierwsza, zdradzając wszystkim pewien sekret, który wśród dziewczyn z jej paczki nie wywarł takiego wielkiego zdziwienia, bo kumplując się z Patrycją, każdy już wiedział, co się dzieje na świecie, jaka jest prawda i co to znaczy sexshop.
- Pan Bóg nie istnieje. A Jezus był oszustem.
- A właśnie, że istnieje! - sprzeciwiła się gorączkowo Emilka.
- Nie istnieje. Powiedział mi to wujek. A mój wujek zawsze mówi prawdę.
Wujek Patrycji miał dwadzieścia lat i był symbolem bycia fajnym. Wiedział wszystko o grach, kreskówkach, miłości, zwierzętach, komputerach i życiu. Gdy ktoś czegoś nie wiedział, albo potrzebował informacji ze świata dorosłych, szedł wtedy do Patrycji, wciskał jej paczkę różowych gum orbit, z których robi się najlepsze balony i mówił "zapytaj wujka o". Wszyscy wierzyli wujkowi Patrycji.
Emilka płakała długo i żałośnie, dopóki nie usłyszała tego pani woźna i nie powiedziała jej, żeby się wzięła w garść, bo brzydko wygląda, gdy płacze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz