czwartek, 27 lutego 2014

Wytrzęsło mnie z siebie.

Świat znika, zostają tylko wybrane przeze mnie fragmenty. Zostaje butelka, którą otwieram i zamykam. Otwieram i zamykam. Butelka wydaje przy tym dźwięk -wciąż taki sam. Skupiam się na tym dźwięku i na tej butelce, nie mogąc sobie pozwolić, by zniknął takt. Więc świat ogranicza się jedynie do tego taktu, moich palców, jej dźwięków. Nie ma kolorów, zapachów, nie ma kształtów. Szkoda, że nie można tak żyć zawsze, rozkładając rzeczywistość na części, by przeżywać ją mocniej. Siedzę i przeżywam. Ale nie powiem, że jestem szczęśliwa, bo przeżywanie się tak łatwo nie daje klasyfikować.
Światło. Nie.
Zgaś światło - mówię. I wtedy się wszystko pieprzy. Bo świat wyrasta od nowa, bo teraz widzę nie tylko tę osobę, której imienia nie znam, ale której twarz kojarzę i która wymusza na mnie myślenie, ale także cały ten pokój i wszystkie drobiazgi. A każdy ma kolor, każdy ma kształt i każdy coś do mnie mówi, podczas gdy ja sama zaczynam wydobywać z siebie dźwięki i czuć zapachy dziesiątek różnych perfum, które zostawione na płaszczach mieszają się z zapachem alkoholu i sałatek z majonezem. To wszystko atakuje mnie i moje zmysły, a ja nie jestem gotowa, boję się tego i chowam twarz w dłoniach, skulam się, uderzona rzeczywistością, której jest za dużo. Której nie sprostam. Która mnie paraliżuje.
Zgaś światło - mówię po raz kolejny. Mój głos jest błagany. Chyba jestem u jakiegoś kresu. Zaczynam się trząść. Osoba mnie obejmuje. Przytula. Odgarnia mi włosy z czoła. Pyta mnie o wiele rzeczy, a jej głos jest jak nóż, który mnie w środku rozpruwa i męczy i niszczy. Jest w porządku - mówię. I robię wszystko, by sprawiać wrażenie, że mówię prawdę. Podnoszę głowę, ukrytą w swoich kolanach i wysilając się na ten gest, ponad ludzką siłę, patrzę temu człowiekowi w oczy i mówię, że czuję się dobrze, ale chciałabym być tutaj sama. W ciemności.
Chowam się potem od nowa. Moje ciało trzęsie się tak mocno, że zaczynam się obawiać, że nie należy już do mnie. Że staliśmy się teraz oddzielni. Wytrzęsło mnie z siebie.
Pojawiają się kolejni ludzie. Znajduję swój sposób na tę historię. Zawsze trzeba znajdować sposoby, żeby nie umrzeć. A ja przecież umieram z powodu swojej wyostrzonej percepcji. Mówią do mnie. Dotykają mnie. Chyba nawet się kłócą. Wszyscy są jednak pijani i śmierdzą. Kompletnie mnie nie obchodzą, bo skupiam się teraz na swoim drżeniu. To drżenie także ma rytm. Powracam do rytmu i jestem w tym rytmie. Jestem w rytmie. Zostanę w rytmie. Jestem rytmem.
Ktoś mnie podnosi z podłogi i kładzie na łóżku pełnym płaszczy. Ktoś inny przykrywa mnie kilkoma innymi płaszczami. Zdążam podkulić nogi.
- Dziękuję - mówię, bo jakaś świadoma część mnie, przypomina sobie, że wypada tak mówić, gdy inni ludzie, robią dla mnie coś dobrego. A nawet gdy tylko im się wydaje, że to dla mnie dobre.
Wychodzą. Zgaszają światło. Zamykają drzwi. Muzyka cichnie. Świat cichnie i niknie. Znowu nie ma zapachów. Nie ma kolorów. Nie ma kształtów. Teraz będę sobie drżeć i myśleć o drżeniu jako o najciekawszej zagadce całego wszechświata. Będę tak mocno w tym siedzieć, aż pojmę to drżenie i zamienię się w wiedzę. Uniosę się. Wiedza musi być wyjątkowo lekka, by potrafić latać. Poszybuję nad niebem tych ludzi z ustami pełnymi wódki i majonezu. Patrzcie na mnie! Jestem wiedzą! Latającą wiedzą.
Choć oczywiście, wcale temu zaprzeczyć nie mogę, istnieje spore prawdopodobieństwo, że zanim się oderwę od ziemi chociażby odrobinę, to niespodziewanie zmartwychwstanę i będę musiała żyć od nowa. A wtedy wyjdę z tych płaszczy, poprawię sobie włosy i zapytam tych ludzi, czy mi dadzą fajkę. Dadzą mi. I porozmawiamy o sobie. Bo o czym innym można rozmawiać?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz