Światło. Nie.
Zgaś światło - mówię. I wtedy się wszystko pieprzy. Bo świat wyrasta od nowa, bo teraz widzę nie tylko tę osobę, której imienia nie znam, ale której twarz kojarzę i która wymusza na mnie myślenie, ale także cały ten pokój i wszystkie drobiazgi. A każdy ma kolor, każdy ma kształt i każdy coś do mnie mówi, podczas gdy ja sama zaczynam wydobywać z siebie dźwięki i czuć zapachy dziesiątek różnych perfum, które zostawione na płaszczach mieszają się z zapachem alkoholu i sałatek z majonezem. To wszystko atakuje mnie i moje zmysły, a ja nie jestem gotowa, boję się tego i chowam twarz w dłoniach, skulam się, uderzona rzeczywistością, której jest za dużo. Której nie sprostam. Która mnie paraliżuje.
Zgaś światło - mówię po raz kolejny. Mój głos jest błagany. Chyba jestem u jakiegoś kresu. Zaczynam się trząść. Osoba mnie obejmuje. Przytula. Odgarnia mi włosy z czoła. Pyta mnie o wiele rzeczy, a jej głos jest jak nóż, który mnie w środku rozpruwa i męczy i niszczy. Jest w porządku - mówię. I robię wszystko, by sprawiać wrażenie, że mówię prawdę. Podnoszę głowę, ukrytą w swoich kolanach i wysilając się na ten gest, ponad ludzką siłę, patrzę temu człowiekowi w oczy i mówię, że czuję się dobrze, ale chciałabym być tutaj sama. W ciemności.
Chowam się potem od nowa. Moje ciało trzęsie się tak mocno, że zaczynam się obawiać, że nie należy już do mnie. Że staliśmy się teraz oddzielni. Wytrzęsło mnie z siebie.
Pojawiają się kolejni ludzie. Znajduję swój sposób na tę historię. Zawsze trzeba znajdować sposoby, żeby nie umrzeć. A ja przecież umieram z powodu swojej wyostrzonej percepcji. Mówią do mnie. Dotykają mnie. Chyba nawet się kłócą. Wszyscy są jednak pijani i śmierdzą. Kompletnie mnie nie obchodzą, bo skupiam się teraz na swoim drżeniu. To drżenie także ma rytm. Powracam do rytmu i jestem w tym rytmie. Jestem w rytmie. Zostanę w rytmie. Jestem rytmem.
Ktoś mnie podnosi z podłogi i kładzie na łóżku pełnym płaszczy. Ktoś inny przykrywa mnie kilkoma innymi płaszczami. Zdążam podkulić nogi.
- Dziękuję - mówię, bo jakaś świadoma część mnie, przypomina sobie, że wypada tak mówić, gdy inni ludzie, robią dla mnie coś dobrego. A nawet gdy tylko im się wydaje, że to dla mnie dobre.
Wychodzą. Zgaszają światło. Zamykają drzwi. Muzyka cichnie. Świat cichnie i niknie. Znowu nie ma zapachów. Nie ma kolorów. Nie ma kształtów. Teraz będę sobie drżeć i myśleć o drżeniu jako o najciekawszej zagadce całego wszechświata. Będę tak mocno w tym siedzieć, aż pojmę to drżenie i zamienię się w wiedzę. Uniosę się. Wiedza musi być wyjątkowo lekka, by potrafić latać. Poszybuję nad niebem tych ludzi z ustami pełnymi wódki i majonezu. Patrzcie na mnie! Jestem wiedzą! Latającą wiedzą.
Choć oczywiście, wcale temu zaprzeczyć nie mogę, istnieje spore prawdopodobieństwo, że zanim się oderwę od ziemi chociażby odrobinę, to niespodziewanie zmartwychwstanę i będę musiała żyć od nowa. A wtedy wyjdę z tych płaszczy, poprawię sobie włosy i zapytam tych ludzi, czy mi dadzą fajkę. Dadzą mi. I porozmawiamy o sobie. Bo o czym innym można rozmawiać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz