Od czasu do czasu rozmawiam z przypadkowymi ludźmi.
Ot tak. W ten sposób spotkałam Katolika. Albo Danielę.
Wchodzę komuś w komunikator z butami i pytam go ( ją):
- Czy pojedziesz ze mną na wycieczkę dookoła świata?
A on(a) mówi.
- Nie.
Mam z tego jakąś niebywałą radość.
Ale czasami jest z tym ciężko.
Na przykład jakiś czas temu napisałam do jakiegoś człowieka.
Który okazał się mężczyzną.
Pisałam z nim krótko.
Bo cały czas na mnie wrzucał.
Cały czas.
I w końcu się znudziłam i piszę mu, że idę oglądać film.
A on mi na to,
że on też chce.
I nagle
zaczął mi pisać
że będziemy leżeć,
a on włoży swoją rękę
w moje włosy
aż znajdzie czaszkę
i będzie ją sobie miziać
i miziać
i będę mu opowiadać
co myślę o świecie, polityce i społeczeństwie
a on mnie wcale, ale to wcale nie będzie słuchać
tylko będzie mi dotykał tę czaszkę
a ja mu na to
- idę
się myć
i poszłam
i teraz dopiero odczytałam, co napisał
że kurwa
wracaj
wracaj
wracaj
jestem samotny
głupia dziwaczka
wracaj
jestem samotny
a po godzinie:
- przepraszam.
Chowają się tutaj ludzie niepełnosprawni społecznie. Do granic szaleństwa samotni, chowają się i leżą w tej sieci i gniją tutaj i śmierdzą rozczarowaniem.
Lubię szukać ludzi nie tylko tutaj. W przestrzeni, gdzie znaczenie ma jedynie kolejność literek w słowach, kolejność słów w zdaniach, kolejność zdań w rozmowie. Jest to ciekawy rodzaj komunikacji bo zawiera w jakiś sposób tajemnicę. Człowiek musi działać wyobraźnią. To trochę jak z czytaniem książki, zamiast oglądania filmu. Zawsze wolałam książki.
Wracanie z Krakowa do Łodzi jest czasami wybitnie trudne.
I zajmuje mi wybitnie dużo czasu.
Odjeżdża ten pociąg, więc mu macham. Może gdybym nie miała walizki. Tylko plecak.
Może gdyby było cieplej. Może gdybym nie miała ciężkiej głowy. Może...
To był pobiegła jak biegł Alexander, wrzuciłabym tej swój plecak. A potem biegłabym jeszcze szybciej i sama być wskoczyła. I byłoby całkiem jak na filmach.
Ale tego nie robię.
Sprawdzam inny. Inny owszem jedzie. I to nawet zaraz. Ale jedzie pięć godzin z przesiadką w Warszawie.
No to myślę - dobra.
Ale nie ma miejsc siedzących.
No to myślę - na pewno coś się znajdzie.
No i kupuję.
I nagle patrzę: ludzie.
Żeby to zobrazować wyobraźcie sobie poród.
Że jest mały otwór i mega wielkie coś. Co przez ten mały otwór musi się zmieścić.
Mniej więcej w ten sposób wyglądało wsiadanie tysiąca ludzi relacji Kraków Główny - Warszawa Centralna.
W każdym razie udało się temu peronowi mnie urodzić do przedziału.
I siedzę. Znaczy stoję. W przejściu. Godzinę.
I idzie jakiś człowiek.
I wrzuca na nas, że po chuj my stoimy, skoro z przodu trzy wagony wolne, bo doczepili.
Więc biorę tą moją walizkę i się pcham.
I znowu mam ochotę walnąć jakieś porównanie do porodu, ale zaspokoję się krewetkami.
Dochodzę w końcu gdzieś.
Gdzieś, gdzie konduktor mnie pyta o bilet. Daję mu ten bilet. I on mówi, że nie ma po co iść.
I że ten człowiek sobie robi jaja.
No to zabawnie.
Więc nie mogę iść na korytarz. Bo ten korytarz tutaj nie zmieści już niczego. Nawet gdybym ważyła tyle co Ania Rubik.Więc stoję tu, gdzie stoję. To znaczy w przejściu.
Stoi tu jeszcze jakiś Azjata. Chińczyk, Japończyk, kto ci tam wie - słucha jakiegoś chińsko-japońskiego disco polo. Co prawda przez słuchawki, ale wszystko słychać.
I taki człowiek, co wygląda jak Pałosz. I pachnie jak Pałosz. Ale nie jest Pałoszem.
Śmierdzi strasznie od kibla. I wciąż ktoś przychodzi i wchodzi i wychodzi. I sra i sika. I sika i sra.
Wyjmuję podręcznik od historii i próbuję się uczyć
jak to za II RP było.
A oni nadal sikają i srają.
I gdyby tego wszystkiego było mało.
Pociąg się zatrzymuje.
Stoi podejrzanie dziesięć minut.
W końcu rusza.
Ale do tyłu.
Cofa się.
Potem znowu stoi. Tym razem będzie tak stał godzinę.
W tym samym czasie człowiek co wygląda jak pan profesor Pałosz, a nie jest panem profesorem Pałoszem zaczyna mi mówić o polityce.
Zawsze to się tak kończy.
Wrzuca na Tuska od najgorszych dziwek. Ale nadal używając całkiem kulturalnego słownictwa.
Potem mówi o sobie. Mówi dużo i chętnie. (Jak na człowieka przystało.)
Nagle znowu mu się przypomina ten Tusk. I jak to było za PRL'u. Łza się w oku kręci.
I potem opowiada o tym, co studiował. A może raczej, czego to on nie studiował. Gdy opowiada o teatrze już wiem, że dobrze trafiłam i skoro mam stać w tym polu koło kibla z którego śmierdzi to już lepiej z nim niż tylko z tym Azjatą z disco polo.
Potem padamy sobie w objęcia i przysięgamy współpracować w przyszłości.
Bo on otworzył jakiś teatr. Gdzieś tam w Krynicy. A teraz jedzie do Machulskiego.
On jest aktorem, humanistą, reżyserem.
Mówi, że jest we mnie potencjał.
Cieszę się bardzo, że tak mówi. Ściska mi rękę. Wychodzę.
Warszawa Centralna.
Mój pociąg z przesiadki już dawno jest w Łodzi.
Szkoda, że nie ze mną.
Sprawdzam.
Następny o drugiej.
Też z przesiadką.
W Koluszkach.
Jest dziesiąta. Cztery godziny.
CZTERY GODZINY.
Chce mi się płakać.
Idę do poczekalni, a tam śmierdzi gorzej niż w kiblu pociągowym.
Oglądam z żulami jakiś film na TVN'nie.
Jak któryś się zrzygał to już miałam tak dosyć, że chyba gorzej być nie mogło.
I nagle myślę
- Ej, Bu.
- Co?
- Zabieraj Marka i idźcie na podbój stolicy. Jest piękna, ciepła, październikowa noc. Masz sporo czasu. Zawsze mówiłaś, że jakbyś mieszkała w dużym mieście to nocami chodziłabyś sobie po ulicach.
Ma rację.
Idę sobie i robi mi się lepiej.
Bo ostatecznie jestem zdrowa. I mam gdzie wracać. I nie jestem żulem. I mam mamę i tatę co mnie kochają.
A Warszawa jest pięknie oświetlona.
Chodzę sobie dookoła różnych budynków. Popijam kawę. Pyszną kawę.
I nawet robi mi się dobrze.
Około pierwszej kieruję się powoli w stronę dworca.
Zapaliłabym zanim wsiądę.
Nie mam zapalniczki.
Patrzę.
No siedzi. Chłopiec dość dziwny. W czarnym płaszczu i glanach. Długie włosy. Ale całkiem ładne, takie zadbane i puszyste. Ryzykuję:
- Masz może ogień?
Ma. Ma i ogień i historię swojego życia, którą z chęcią by się ze mną podzielił.
Szybko się orientuję, że mam do czynienia z psycholem poetą.
Mówi cicho i dużo i niezmiernie zawsze o sobie.
Kurwa - myślę.
Gdybym go spotkała dwa lata temu, na bank miałabym maślane oczy i podjarane serce.
A tymczasem teraz. Opowiada mi o swojej duszy. O bólu. Cierpieniu. I gwiazdach. I tym, jaki to on indywidualista i jak głęboka jest miłość.
I sobie myślę
- No i kurwa co?
A on dalej. O zapachu. O otchłani życia. O tym i o tamtym.
Całkowicie nie interesuje mnie nic co zawiera w sobie określenie otchłań życia.
Albo upadły anioł.
Albo cokolwiek w tym stylu.
Palimy dalej.
(Jak wrócę do domu nie będę palić, pić, jeść niezdrowo. Będę się uczyć i biegać.)
Patrzę mu w oczy i przypomina mi się M.
Był taki sam.
Miał bardziej męskie rysy twarzy. Miał krótsze włosy. I bardziej czarne spojrzenie. Ale tak samo drgały mu palce, gdy zaciągał się dymem. Tak samo się podniecał, gdy mówił o życiu. To jest M.
- Znałam kogoś takiego jak ty.
I odczuwam wielką ochotę opowiedzenia mu kim był M. I dlaczego go teraz nie ma, ale psychol poeta dalej mówi o sobie, już coraz ciszej i ciszej. Już tak cicho, że wcale nie mogę go usłyszeć. I zamienia się w cichą indywidualność z piękną białą cerą i malinowymi, delikatnymi ustami, których wcale, ale to wcale nie miałam ochoty pocałować.
Mówię, że muszę iść bo mam pociąg.
Kupuję herbatę ( jeszcze kilka godzin i stracę wszystko).
Idę. Czekam.
Pani w głośniku mówi tak:
- Pociąg relacji Białystok Zakopane przyjedzie z opóźnieniem pięćdziesiąt minut.
Jezu.
Wcale, ale to wcale mi nie zależy.
Cholera.
Możesz wcale nie przyjeżdżać.
Mam ciebie dosyć.
Pocałuj się w dupę.
Idę spać. Jak te żule.
Budzę się z zimna. Słucham muzyki. Nienawidzę wszystkich kapel, jakie goszczą na mojej aktualnej plejliście.
A potem to już tylko pamiętam, że o 4:45 zadzwoniła mama i powiedziała, że gdziekolwiek jestem
to tata po mnie pojedzie. Byłam w Koluszkach.
I jak znalazłam swoje łóżko, to poszłam spać.
Dobrze jest mieć swoje łóżko. I swojego tatę, który przyjeżdża, gdziekolwiek się jest.
I wcale nie śnił mi się M.