wtorek, 3 czerwca 2014

Smutna historia ukraińskiego Pikusia.

Wróciłam! Wróciłam z dzikich gór Ukrainy. Żyję. Maciek także żyje, choć jest w gorszym stanie, gdzieś w częstochowskim szpitalu. Zacznę od tragicznych wydarzeń, to wtedy zostaną same wspaniałe na koniec.

Z ciężkim sercem opowiadam historię Pikusia, który nie miał tak dużo szczęścia jak my i nie wyszedł cało z tej ciężkiej wyprawy. Odnaleźliśmy tego uroczego pisklaka zaraz po zdobyciu najwyższego szczytu Bieszczadów - Pikuja ( 1408 m. n. p. m.). Dokonaliśmy tego w ciężkich warunkach - deszcz, mgła, wiatr, słaba widoczność. Do tego dochodzi zimna, nieprzespana noc gdzieś na połoninie, jakieś dwieście metrów niżej oraz na kilku ciastkach w żołądku jako jedynym pożywieniu.
Schodząc ze szczytu, na ścieżce, zupełnie sam, maleńki, biedny i płaczący ( czy raczej żałośnie ćwierkający), leżał maleńki ptaszek, pisklak z żółtym dzióbkiem i nienaturalnie długimi nóżkami. Niewiele myśląc włożyliśmy go pod kurtkę i w ten sposób maleństwo opuściło wysokie szczyty górskie, by przez kolejne dni podróżować z nami, dwoma Frajerami z Polszy.

Szybko pokochaliśmy naszego Kurczaka, a jemu pasowało życie podróżnika. Z każdym dniem stawał się silniejszy. ( Nauczył się utrzymywać równowagę siedząc na jednym palcu!) Pod koniec umiał już nawet otwierać dzióbek, gdy widział strzykawkę pełną żółtej papki z jajka i makaronu. Wydaje mi się, że potrzebowałby jeszcze tygodnia, dwóch by móc odfrunąć i wieść samodzielne życie, gdzież w łódzkich lasach.

Niestety z niewiadomego nam powodu, obudził się pewnego dnia rano ( już w Polsce, jako emigrant) chory. Godzinę później zdechł. To taki wielki smutek był dla nas. Bo dzierżył z nami trudy podróży. Łapał stopa. Spał z nami w namiocie. Srał na moje koszulki. A przede wszystkim jadł papkę z radością. I tak nagle nas zostawić. Już na półmetku. Och.

Urządziliśmy pogrzeb Pikusiowi. Niezbyt uroczysty. Ot, tylko taki, żeby był.
Nie lubię długich pożegnań.



                      Pierwsza noc razem.


                         Po karmieniu chodził lulu.

We Lwowie odwiedził sklep zoologiczny żeby zapoznać się z papugami.


Lubił grywać z nami w scrabble, choć często zasypiał w najbardziej ekscytujących momentach.





Ukraińskie dzieci także kochały naszego Kurczaczka.



Bardzo proszę nie tytułować owego stworzenia per wróbel. Gdyż nie był wróblem. Był Orłem Miniaturką vel Kurczakiem Pikusiem. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz