wtorek, 10 września 2013

Kolejne podejście do religii. I co zostało z mojego dobrego nastawienia?

                   Staram się pozbywać uprzedzeń. Być osobą otwartą i gotową na nowe propozycje i zmiany. Tak się wydarzyło i w tym roku, gdy po raz któryś tam - z nadzieją weszłam do bram chrześcijańskiej twierdzy w naszym liceum.
                   Nie wchodziłam zresztą zupełnie w ciemno - byłam już przecież ( ja i większość niewierców) na pierwszej godzinie, gdzie poznaliśmy miłą, uśmiechniętą, pełną zapału katechetkę, która to ( tym razem) będzie uczyć w naszej szkole religii, która się cieszy i która jest dobra i miłość uważa za najważniejszą wartość w życiu człowieka. 
                    Myślałam - to wspaniale się składa. Bo ja też lubię się cieszyć, lubię myśleć i szukać zarówno dobra jak i miłości. Dlaczego nie miałybyśmy szukać razem? 
                   Myślałam - etyki, choć powinna być, nie ma i raczej nie będzie. Zaszczytu oferowania tego przedmiotu może zaznać zaledwie 4,5% polskich szkół ( oczywiście szkół ponadgimnazjalnych, o etyce w podstawówce nie ma nawet co marzyć). Szkoda, że nie ma etyki, bo jak pisze prof. Magdalena Środa " To bodaj jedyny rodzaj aktywności intelektualnej, gdzie zadawanie pytań i szukanie odpowiedzi jest ważniejsze niż budowanie nowych i weryfikowanie istniejących teorii". To przedmiot, aż samo się nasuwa, idealny dla zbłąkanych, szukających prawdy młodych ludzi, jak ja. Jedyna taka okazja, aby w końcu samodzielnie pomyśleć - co jest dla ciebie ważne, dlaczego, co uważasz za dobre, a co za złe. Może jeżeli nauczymy się samodzielnie myśleć o własnych systemach wartości, ta umiejętność nie zaniknie także na innych przedmiotach 
                  Ile to razy słyszymy na języku polskim, albo na historii: brak samodzielnego myślenia! Ale jak tu samodzielnie myśleć, skoro to opracowania myślą za nas - jeśli chodzi o interpretacje utworów, która jest oczywiście tylko jedna prawdziwa, święta, prawidłowa, a przede wszystkim - zgodna z kluczem. Tak samo jest z moralnością - tylko jedna jest prawdziwa, dobra, unikatowa i podyktowana przez Kościół. 
                  (Tymczasem Kościół nadal uparcie o kalendarzyku jako o metodzie antykoncepcji.) 
                  Więc sprzeczności rodzą pytania. Bohaterów trzeba mieć, bo tak, bo wszyscy młodzi chcą mieć jakiś bohaterów. Skoro bohaterzy z naiwnych opowiastek na katechezie nie są już wiarygodni ( bo jak mogą być, skoro nie przystają do oczekiwań i potrzeb dzisiejszej młodzieży) to bohaterów znajdzie się gdzie indziej. I wtedy oczywiście szuka się bardzo daleko, na tyle daleko, że Kościół nie zagląda, a jak już zagląda to tylko po to, aby skrytykować, a nie po to, aby coś poznać i zrozumieć. 
                   Powracając, myślałam -etyki nie ma, można więc posiedzieć te dwie godziny gdzieś w szkolnym sklepiku, albo na parapecie. Można nie robić nic i się nudzić, a można jednak pójść na tę religię, może jednak dowiem się czegoś ciekawego.

( a diabeł kusi przekonująco)

                   Zwłaszcza, że zapowiadało się całkiem sympatycznie. Uczeń nie dostaje oceny za swoje poglądy, ani za praktyki religijne, ale za wiedzę, umiejętności i zaangażowanie w lekcję.
                   Genialnie - myślę.
                   Tematy w trzeciej klasie także ciekawe, bo dotyczą nas, bo są nam bliskie, bo są aktualne i potrzebne. Dodatkowo dostaliśmy możliwość zapisania tematów, które nas szczególnie interesują lub pytań na które chcielibyśmy dostać odpowiedz.
                   Genialnie - myślę ( Wszak tych pytań jest całkiem dużo). 

                   Wracam więc do domu zadowolona, szczęśliwa. Dwie godziny w tygodniu nie pójdą na straty. A jednak jest jakaś nadzieja w tej katechezie!

" Nie tylko chlebem człowiek żyje, ale i złudzeniem swej duszy" pisze Elzenberg, trzeba pamiętać na przyszłość.

                  Powracam więc teraz do samego początku, mojej opowieści, pamiętacie ten moment o bramie do chrześcijańskiej twierdzy? Więc siedzę teraz i czekam, cóż ciekawego się dzisiaj dowiem, a dowiem się przecież aż za nadto!

                  Zapisujemy temat, coś tam " żeby zrozumieć siebie". Praca w grupach. Dostajemy karteczki. Na jednej wielkimi literami napisano "kobieta", na drugiej "mężczyzna". 
                 Pierwsze słowa jakie padają, są bardzo istotne " proszę nie rozpatrywać podanych cech na kategorie pozytywnych i negatywnych, wszystkie są dobre i wskazują na naszą cudowną odmienność". Pani pokazuje dzieciom, w jaki sposób powinny wykonać zadanie. 
"Bierzemy karteczkę, czytamy cechę i przyklejamy do kobiety, albo do mężczyzny". Na karteczce pokazywanej klasie napisane jest " większa skłonność do zachowań agresywnych".

                  Zaraz, zaraz. Cechy miały być przecież neutralne. A na pewno nie negatywne. Jak można postrzegać skłonność do agresji jako coś pozytywnego? Na moje pytanie pada odpowiedz.
- Prosiłam, aby nie oceniać podanych cech. Mężczyźni mają po prostu więcej testosteronu i dlatego na takie zachowania im się pozwala.

                 Jak to dobrze w końcu się czegoś rozsądnego dowiedzieć, prawda? Teraz już wiem, że jednak wina tych wszystkich zgwałconych kobiet leży jednak gdzieś w okolicach jej spódniczki, a nie agresywnym brutalu, który ową spódniczkę podciągnął do góry. 
         
             Nie wiem, czy płakać, czy się śmiać. Jaki jest cel w tym zadaniu? Aby przypomnieć sobie bardzo dobrze utarty w kulturze stereotyp płci? Po co?
 
               Na karteczkach w naszej grupie są różne rzeczy. " W związkach angażuje się bez reszty". No i co tu wybrać? Pani Katechetka chciałaby tę cechę po stronie kobiety, ale co ma powiedzieć Heathcliff, Werter i Romeo? Czuliby się przecież pokrzywdzeni takim stwierdzeniem.

                   Decydujemy się zrezygnować ze sztucznych podziałów, ostatecznie ustawiając wszystkie kartki po środku. Wcześniej chwilę dyskutowaliśmy. Dziewczyny zdecydowałyby się umieścić najmniej kontrowersyjne cechy takie jak np. "zmysłowość" do kobiet, ale głos sprzeciwu padł z ust Radosława, który się nie zgodził i który uważa, że mężczyźni także mogą być zmysłowi. 

                    ( Tymczasem pani katechetka za wszelką cenę stara się wykazać, że nie mogą, nie powinni i dlaczego tak się dzieje i że się dzieje źle). 

                  Nie chcę, by padały tu takie słowa jak równouprawnienie i feminizm. Źle się kojarzą, mają negatywny wydźwięk w społeczeństwie. Pragnę jednak zauważyć, że utrwalanie stereotypów nie jest złe tylko dla kobiet ( jak wiele aktywistek i działaczek sądzi), utrwalanie sztucznego stereotypu jest krzywdzące dla obu płci. Bo chłopak nie może okazać swojej słabości, niepewności, nie może pokazywać swoich uczuć - więc nie pokazuje, ale nie dlatego że ich nie ma, ale dlatego, bo nie wypada. Poza tym wiele stereotypowych cech męskich to cechy negatywne, co jest bardzo ograniczające. To samo w drugą stronę kobiety nie chcą być silne i niezależne, żeby je nie uznano za mało wrażliwe i delikatne. 

                Moją osobistą czarę goryczy przechyla dyskusja na temat kartki "pociąg seksualny możliwy bez zaangażowanie emocjonalnego." 
               Zaczynam się zastanawiać, w którym znajduję się wieku. 
               Otóż aby uświadomić katechetów, Kościół i wszystkich, którzy jeszcze nie wiedzieli: kobieta także odczuwa pociąg seksualny. Kobiecy orgazm istnieje naprawdę! Żaden mit. A wszystkim, którzy o tym nie wiedzą, współczuję nieudanego życia seksualnego. 
                Czujna nauczycielka ma gotowe pytanie: skoro niektóre kobiety tak mają, to o czym to świadczy? 
                 Tak oczywiście - pociąg seksualny możliwy bez zaangażowania emocjonalnego mężczyzny nie jest niczym złym - wszak seks jest dla nich taki ważny i nie do końca panują nad pożądaniem, natomiast ta sama sytuacja, ale dotycząca kobiety - świat idzie w złą stronę, wszechogarniające media ociekające seksualnością, grzech za grzechem.


                 Lubię dawać drugie szanse. Nawet od czasu do czasu jadam zielony groszek, aby dać mu szansę "może pewnego dnia mi zasmakuje". Niestety drugiej szansy lekcje religii już nie dostaną i może nie dlatego, że już mi się nie chce, ale dlatego że to mój ostatni rok w szkole powszechnej. 
                 Do widzenia na zawsze! Szkoda, że nigdy się nie zaprzyjaźniłyśmy.



                                                    

4 komentarze:

  1. Świetny wywód.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem kto to Heathcliff.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heathcliff to główny bohater powieści Emily Brontë pt. "Wichrowe Wzgórza" :)

      Usuń
  3. Hmm, a co do tekstu to powiem szczerze bardzo interesujący.

    OdpowiedzUsuń