niedziela, 15 września 2013

Relacja po przejściu 50 kilometrów na rajdzie długodystansowym.

47 kilometr nie miał smaku.
Był wyprutym z wnętrzności jelitem. Poskręcanym i brzydkim. Był obrzydliwy.

(bo 49 już jakby bardziej słodki)

ból stóp
ból
ból
ból

Nie mogę się doczekać, bo w przyszłym roku idę setkę.

Już teraz bym poszła.
Och, poszłabym sobie.

Zamiast do tej szkoły. Zamiast logarytmów, Baryki, przewrotów Piłsudskiego, zamiast genetyki i takich tam spraw, wolałabym iść kolejne kilkadziesiąt kilometrów.

Iść i iść.
Godzinami chodzić.
To jest wtedy takie proste.
To jest genialne.


Wyruszasz z równymi szansami jak wszyscy.
Potem pocisz się i męczysz,
Ale ciągle masz cel.
Cel jest jeden, jest oczywisty, jest banalny. Dokładnie go rozumiesz, nie musisz go poddawać analizie, podważać, obalać. Dokładnie wiesz, gdzie idziesz i po co.
Walczysz ze sobą, żeby ci się udało.
Ale masz świadomość, że będą na ciebie czekać, gdy dojdziesz.
A potem gdy ci się udaje, to nie dość że czekają, że to jeszcze biją brawa.
Jesteś kurewsko szczęśliwy.
Robiłeś to tak długo.
To miało sens.


Tak powinno wyglądać życie.


W przyszłym roku idę setkę.


Ps. Dobrze było spotkać Darka.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz