niedziela, 7 kwietnia 2013

Tak to się kończy.

- Czyli mówisz, że się rozwiodłeś?
- Dwukrotnie.
- To są smutne historie?
- Niespecjalnie.
- Zawsze lubiłeś smutne historie.
- To było pół wieku temu.
Wiedziałem, że pewnego dnia się tu pojawi. Czekałem na moment, gdy zadzwoni domofon, gdy wstanę ze swojego fotela, bardziej ciekawy niż zirytowany. Czekałem na chwilę, gdy patrząc przez oko judasza zobaczę jej upięte włosy, czerwony płaszcz. Zawsze sobie wyobrażałem, że przyjedzie w czerwonym płaszczu.
Zastanawiałem się, o czym będzie chciała rozmawiać, albo czy będzie czegoś ode mnie chciała.
Mógłbym jej szukać, ale podświadomie czułem, że sama się pojawi. Szukanie jej psułoby moją satysfakcję.
- A ten artysta, malarz, jak mu było?
- Markiewicz.
- Zygmunt Markiewicz! W zdrowiu?
- Umarł kilka lat temu.
Oboje jesteśmy starzy. Śmiać mi się chce, z tego jak wyglądamy. Jak balony, z których ktoś wypuścił powietrze. Jak opony, starte po kilku zimach. Jak ogórki, trzymane w słoiku z octem.
- Podobno cię bił.
- Nie pamiętam takich rzeczy.
- A dzieci?
- Dzieci nigdy nie bił.
- Ile mieliście dzieci?
Drgnęła zaskoczona kontekstem mojego pytania. Znałem na nie odpowiedz, ale chciałem dać jej podwójnie do zrozumienia, że jesteśmy sobie tak obcy, że aż nawet nie boli.
- Trójkę. Mam ośmioro wnucząt.
- Wnuki?
- Tak. Najmłodsza kończy dzisiaj dwa lata. Najstarszy ma dwadzieścia osiem. Nieżonaty. Myślę, że jest w związku z męźczyzną.
- O. Rozmawiasz z wnukami o seksie?
- Czasami. Jak chcą. Lubią pytać o moje życie.
Wiem, że rozmawia z nimi także o mnie. Gdy kilkunastoletnia dziewczynka pyta babcię o jej pierwszy raz, ona wspomina mnie. To ja staję przed jej oczami. To ze mną układają się szare wspomnienia. Wyblakłe. Poplamione. Niewidoczne już prawie chwile. Ani mnie to cieszy, ani martwi.
- A ty? Twój syn...
- Mój syn to dziwak. Jak ja. Całkiem się lubimy.
Jej czekająca mina wymusza na mnie opowieść. Pozwalam na to.
- Jest prawnikiem. Żonaty, ale bez dzieci. Wydaje mi się, że nie mogą, ale nigdy o to nie pytam.
- Jak to się stało, że zostałeś ojcem? W listach zarzekałeś się, że nigdy...
- Jak to się stało? Pytasz jak to się stało? Po prostu pewnego dnia. Albo Nocy. Pewnego dnia albo nocy moja dwudziestokilkuletnia żona zaszła w ciążę. Taka oto historia.
- Byłeś od niej sporo starszy...
- O szesnaście lat.
- Dlaczego się rozwiedliście?
Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Próbuję szukać w głowie kłótni, niezrealizowanych pomysłów, wszystkich rozczarowań. Nie wiem, co zadecydowało.
- Przeze mnie. Nie nadaję się do związków. Nigdy się nie nadawałem.
Wygląda jakby toczyła jakąś walkę. Jakby chciała powiedzieć "nie prawda", ale ostatecznie rezygnuje. Co ona może wiedzieć?
Milczymy. Nikt nie wie, co powiedzieć. Ta cisza nas nie krępuje. Jest przyjemna.
- Napijesz się kawy?
- Poproszę.
Wstaję wolno i ociężale. Nie jestem już taki przystojny. Ona nie jest wcale piękna. Na rękach ma brązowe plamy. Jestem pewny, że nie stanąłby mi, gdyby się rozebrała. Zresztą, na żaden widok by mi nie stanął.
Robię jej kawę z mlekiem i dorzucam dwie kostki cukru.
- Zapamiętałem, że taką lubisz najbardziej.
- To było pół wieku temu.
Rozśmieszyła mnie. Ona też się uśmiecha. Widzę jej sztuczne, nienaturalnie równe, białe zęby.
Pijemy kawę, robi się ciemno. Prawie romantycznie. Mój pokój jest stary i pachnie w nim książkami. Kilka godzin później siedzimy obok siebie, w jakimś starczym objęciu. Takim delikatnym, po prostu czułym. Przytulam się do obcej kobiety. Tak starej jak ja. Tak starej, że nie można być bardziej starym.
- Czujesz się czasami samotnie?
- Tak - odpowiadam zgodnie z prawdą.
- I ja.
Domyślam się, o co zapyta. Wiedziałem, że o to zapyta w każdej sekundzie tego dziwnego spotkania.
- Mam mały dom. Niewielki. Przychodzi pani, pomaga sprzątać, prać, gotować. Mam psa, kilka kur i kotów.
- Wiem, że masz.
- Masz tu coś, co cię trzyma? Oprócz starości?
- Mam dużo pieniędzy. Możemy je jakoś zużytkować. Koń? Chciałaś mieć konia? Gospodarstwo, wiesz o czym mówię. Moglibyśmy zapraszać gości.
- Och... ani ciebie, ani mnie nie stać już na tyle siły. Pomyślałam że...
Głos ma spokojny. Nie słychać w nim nawet odrobiny smutku, albo żalu. Nie ma w nim nic nadzwyczajnego.
- Pomyślałam, że moglibyśmy razem umierać. Nie jest dobrze, umierać w samotności.

1 komentarz:

  1. Śmierć z kimś, razem jest wspaniała zwłaszcza gdy życie zostawiało cię samym, albo sam tego chciałeś w swym błędzie...ale dlaczego więc ludzie szukają kogoś na samym końcu?
    czemu nie mogą kogoś znaleźć i "zaklepać" kogoś i być razem?
    czemu..na koniec jest inaczej niż np w połowie?

    OdpowiedzUsuń