Artystyczne zdjęcie Macieja. Stamtąd rozciągał się widok na Pustynię Błędowską, a raczej na to, co z niej pozostało. Albo co na niej wyrosło. |
Obozowisko. Wyobrażałam sobie to miejsce w trakcie pięknego, gorącego, majowego popołudnia. Życie jednak mogłoby być prostsze. |
Niektórym nic nie przeszkadzało z czerpania radości z wody. |
W tym miejscu wydarzyła się pewna niesamowita historia. Od ponad godziny jeździliśmy balansując pomiędzy pustynią, a lasem, w kompletnej dziczy, brudni i mokrzy. Znaleźliśmy staw i wędkarza. Wędkarz w trakcie jakże przeuroczej pogawędki wyznał nam, że tutaj zaraz za rogiem, za sto metrów, będzie restauracja. Mało tego, powiedział, że będzie i stadion i dom kultury. Nie wiedziałam, czy to nam się majaczy ten wędkarz, czy to temu wędkarzowi się majaczy. W każdym razie poszliśmy niepewnie we wskazanym kierunku. A tam, jakby urosło nie wiadomo skąd i dlaczego: prawdziwe miasto. Niesamowite.
Słynna restauracja Opoka w Kluczach. |
Miło jest jeszcze jakiś czas, ale niestety niedługi, bo gubimy trasę i zamiast jechać na północ, jedziemy na południe w stronę Krakowa i to całe dziesieć kilometrów. Jest mi tak z tego powodu przykro, że tylko wrzucanie od wszystkich niecenzurowanych złych ludzi od oznaczania szlaku jakoś mi pomaga. Po drodze spotykamy całą rodzinę Świadków Jechowych. Obie z Dorcią uważamy, że mieszanie dzieci w ortodoksyjne praktyki jakiejkolwiek religii zakrwawa o zbrodnię. Mała dziewczynka wciska nam ulotki i pokazuje dobrego boga. O trzynastej jesteśmy znowu w Ogrodzieńcu. Tam zaczyna lać. Kupujemy niezdrowe jadło i wymyślam swoją cudowną autorską grę.
Nazywa się:
"Co Kasia zrobi za słońce?"
Rezultaty tej gry są następujące: Kasia za słońce da się ogolić na łyso, zrobić sobie kolczyk w pępku, a nawet lekko wychłostać. Dodatkowo za słońce jest w stanie polizać obce, brudne stopy i jechać na rowerze w samym kostiumie kąpielowym.
Kasia jednak nigdy w życiu za słońce nie podeszłaby do dziewczynki, aby jej powiedzieć, że jest najbrzydszą dziewczynką na świecie.
Gdy gra przyjęła formę całkiem nieprzyzwoitych i idiotycznych pytań, przestało padać.
Jeden zero dla mnie.
Kolejne kilometry nie są wcale najgorsze. Jedziemy już naszym szlakiem w dobrym kierunku, co prawda w lesie, po różnej jakości szutrach, ale jest całkiem z górki i całkiem przyjemnie. Dojeżdzamy do Zamku Ostrężnik, gdzie gubimy Kasię.
Kasia musiała nie zauważyć zamku, ani tego, że się zatrzymaliśmy i pojechała dalej. W dodatku niezbyt prawidłową drogą. Kasinowe poszukiwania trwały kolejną godzinę. W końcu, gdy włączyła telefon udało się ją zlokalizować.
Kasia odnaleziona! Przy felernym zamku Ostrężnik nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego pojawiają się prysznice z ciepłą wodą i prądem. Nie omieszkaliśmy z nich skorzystać. Ruszamy późno, a jeszcze całkiem sporo mamy do przejechania. Na trasie wybucha awantura. Deszcz zaczyna padać od nowa. Nie wiemy, gdzie jechać. Jest późno. Robię szybko zdjecia zamkom w Bobolicach i Mirowie. Ta druga wieś była naszym ostatecznym celem. Z powodu durajskiego namiotu i mokrych durajskowych śpiworów postanowiliśmy szukać stodoły. Poszukiwania stodoły trwały w nieskończość. Jeden obywatel wysyłał nas do drugiego. Nikt nie chciał pożyczyć metra kwadratowego stodoły, aby biednym podróżnym nie kapało nocą na głowy. Gdy sytuacja wyglądała na dramatyczną i beznadziejną trafiliśmy na dom ciotki Antolki. Ciotka Antolka pozwoliła nam wejść do swojej stodoły. Gdy wprowadzaliśmy rowery zmieniła zdanie i zaprosiła nas DO DOMU, gdyż miała jeden pusty pokój.
Tej radości nie da się opisać słowami. Jemy czipsy i czekoladę, bo niczego innego nie było w sklepie. Wszystko jest pyszne i suche. Przejechaliśmy bardzo dużo kilometrów. Śpimy na łóżkach. W nocy kilka razy łapię Dorotę, która spada na podłogę. Mimo wszystko, u cioci czujemy się jak w raju. Przed nami już ostatni dzień. Reperujemy, co się jeszcze da reperować. Głównie pozbywamy się piasku, który przeszkadza klockom hamulcowym i łańcuchom. Jedziemy do Olsztyna, a potem prosto do Częstochowy. W Częstochowie wychodzi słońce. Po raz pierwszy. Kupujemy bilet powrotny i idziemy na pizzę. Kupujemy dwa ogromne placki. Wielkie niczym rondo Lotników Lwowskich.
Przed
I po
Podsumowując - było ciężko i mokro. Dziękuję Wam, moi drodzy towarzysze za wspaniałą majówkę. Dorci za podpłomyki, spokój i karmę. Maćkowi za reperowanie rowerów, pomaganie mi z mapą i rozpalenie ogniska w deszczu. I Tobie Kasiu, za ubarwienie tej wyprawy humorem, za wszystkie Twoje opowieści i wszystkie kanapki, które wypadały Ci z rąk.
Cieszę się, że to się udało.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz