W bardzo dobrym, suchym, wiosennym humorze i lekkim podekscytowaniu ducha chętnie podzielę się moimi wrażeniami z majówki, a naprawdę jest o czym opowiadać. Bo przeżyliśmy co prawda bardzo mokrą, ale niesamowitą przygodę na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.
We wtorek odegrałam, co miałam odegrać w nudnym szkolnym przedstawieniu i razem z Maćkiem popędziliśmy na Kaliską, gdzie czekały już dziewczyny. Na stacji doznałam palpitacji serca, po tym, jak staruszek powyzywał panią w informacji że:
"ON NIE ROZUMIE, ŻE PRZEZ TYLE LAT MOŻNA BYŁO PRZEWOZIĆ ROWERY, A TERAZ NIE!"
Na szczęście, gdy uporaliśmy się z wielką kolejką i niezbyt sympatyczną panią w siwych włosach, dostaliśmy cztery bilety dla nas i cztery bilety dla naszych rowerów.
Jest dobrze. Będziemy w Krakowie! ( perspektywa majówki gdzieś w lasach koło Dobronia odeszła za zawsze).
Dorota, Maciek i Kasia czekają na pociąg. |
Okazuje się, że takich sakwowców jak my, jest na Kaliskiej całkiem dużo! Dwadzieścia rowerów upychamy do ostatniego wagonu. Odpinamy sakwy i jemy kanapki. Do Krakowa jedziemy szybko. Właściwie nie mogę się doczekać.
Maciek chciałby zobaczyć dużo jaskiń. |
Wspominamy ubiegłoroczną majówkę do Gniezna. Odradzamy Kasi jechania na wojnę i pracowania jako sanitariuszka " a co będzie jeśli się potkniesz i umrzesz?". Kasiowy udział w wojnach będzie mnie śmieszył przez wszystkie kolejne dni.
Zdjęcie niewyraźne. Rozmowy o klonach. |
Na miejscu wita nas studiujące kuzynostwo Doroty. Następuje przekazanie wałówki, krótka wymiana zdań, śmierć tragiczna mojej stopki i ruszamy na Wawel.
Jest romantycznie, nastrojowo, dość ciepło i jeszcze (!) sucho. Czuję się trochę bezdomnie, ale zmierzamy do Zakrzówka, o którym krążą legendy i na którym zamierzamy się rozbić.
To my i Wawel. |
Na miejscu pijemy piwo i jemy kanapki ze schabem. Podziwiamy widoki z wniesienia i pojawia się pierwsza wielka rozkmina filozoficzna.
Tak było nocą w Krakowie. |
Gdy budzimy się rano, przychodzą do nas Ewa ( kuzynka Dorci) i Dawid. Dawid ma kapelusz, dredy i długi, czarny płaszcz. Ewa ma ciepłą bluzę i skarpetki dla Doroty. Zabierają nas do akademika na śniadanie.
Pada pierwszy raz słowo "karma".
Tacy byliśmy zabawni. |
Jedzenie, drzewko i kolana. |
W pokoju krakowskiego ASP. |
Dawid jest rzeźbiarzem i pokazuje nam, na czym polega liternictwo. |
Takie bywają drogi. |
Czekały nas ciężkie podjazdy. Po wjechaniu na największe wzniesienie ujawniają się pierwotne potrzeby dzikusów.
Dzikus pierwszy |
Drugi |
Trzeci |
I czwarty |
Trudno i terenowo. Ale jednocześnie malowniczo i zachwycająco. |
Romantyczna Katarzyna |
Przyjaciele o kolorowych oczach. |
Tak wygląda życie przewodnika, podróżnika, rowerzysty sakwowca. |
Czasami szlak łączył się ze szlakiem konnym i towarzyszyły nam takie oto żyjątka. A czasami tylko kupy owych żyjątek.
|
Taka piękna droga (mapa nazywa ją "krakowską drogą") prowadzi nas pod sam zamek. |
Najpierw wpychamy nasze jednośladowe rumaki pod górę, ale szybko się poddajemy i decydujemy przypiąć je wszystkie razem. Trudno. Niech nam kradną majtki i skarpetki ( o namiocie i śpiworze lepiej nie myśleć). Zamek Tenczyn w Rudnie bardzo nam się spodobał. I przywołał wiele skojarzeń. Mnie przypominał scenerię fimów o mnichach z Tybetu.
Na górze poczułam, że wszystko się kręci i jest niewyraźne. Kilogram ciastek i chleb z kremem niby Nutella pomogły naszej czwórce. Maciek powiedział, że spadł cukier. Pewnie miał racje.
Kanapka z CHLEBEM Kasi. |
To my. |
Na mury nie wolno wchodzić. |
Rodzeństwo, które wcale się nie kłóciło, tylko miłością wielką obdarzali siebie każdego, pojedynczego dnia. |
Zdjęcie tendencyjne. Bu w oknie. |
To jest moje ulubione. Też w oknie. |
Odjechaliśmy na północ w stronę Olkusza kilka kilometrów i szukaliśmy miejsca, aby się rozbić. Znaleźliśmy piękną polanę. Rozbliliśmy namioty, rozpaliliśmy ognisko i przez kolejne cztery, pięć godzin przyrządzaliśmy różne potrawy. Usmażyliśmy kiełbaski, kromki chleba z serem i.... podpłomyki! Podpłomyki stanowiły kulinarny punkt kulminacyjny wyprawy. Były pyszne! I pomyśleć, że do ich przyrządzenia wystarcza mąka, woda i sól. Później były nawet podpłomyki z pokrzywą i herbatka z brzozy. Jednym słowem, podróżnicy lubią sobie dogadzać.
Green Peace |
Katarzyna szybko zatęskniła za makijażem. |
Ognisko. Dorota jest mistrzynią. |
Noc mija szybko. Rano budzę moich współtowarzyszy o siódmej. Sama wstałam przed szóstą, bo tak mam. I tyle. O ósmej udaje się wyjechać z naszej polanki. Godzinę później znajdujemy stację benzynową,
na której się myjemy, a potem sklep spożywczy, gdzie kupujemy śniadanie. Nagle świat spowijają czarne chmury, robi się ciemno i złowrogo. Mijają minuty oczekiwania i spada ulewa z gradem. Burza trzaska piorunami, a my wyglądamy tak:
Czekamy godzinę. Dwie. A potem trzy. Marzniemy. Udajemy się do poczty, gdzie jest cieplej i gdzie kupuję Gazetę Wyborczą. Czytam o losie czeczeńskich dzieci. To mnie chyba motywuje, bo podejmujemy pierwszą ciężką decyzję: "jedziemy w deszczu!".
Jazda w deszczu nie jest taka najgorsza. Trzeba się po prostu przyzwyczajać.
Kasia pije ze źródła Elizeusza. |
Mokra Dorota i kryzys. |
Takie ładne widoki rekompensują wszystko. |
A tymczasem na trasie kolejny zamek. Tym razem ten za Olkuszem. Nazywa się Rabsztyn. I jest zamknięty.
Włamujemy się do twierdzy niczym Krzyżacy. Czy tam Szwedzi. |
Kasiowy wybawiciel. |
Jedziemy dalej z naszym przyjacielem deszczem. Był wierny do końca. Nie opuszczał na krok. |
Ciąg dalszy nastąpi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz