sobota, 23 marca 2013

Bob ma problem.

          Takie historie nigdy się nie zaczynają i nigdy się nie kończą. Takie historie to strach, a strach nie ma początku, a tym bardziej końca.
- Zacznijmy od tego, jak dawno temu zachowanie Boba zaczęło panią niepokoić.
„Od zawsze” – myślę, ale nie mogę powiedzieć tego na głos.
- Od roku.
- Wydarzyło się coś wtedy?
          Patrzę na lekarza. Jest jedną z tych osób, na które patrzysz i od razu wiesz, a przynajmniej twoja podświadomość mówi ci, że wszystko będzie dobrze.
- Czy wydarzyło się coś nadzwyczajnego? Coś co mogłoby wpłynąć na życie Boba?
         Czy jest przystojny? Zdecydowanie. Mógłby uchodzić za idealnego faceta. Jest wysoki, postawny, w kwiecie wieku. Kobiety szaleją za takimi mężczyznami. Wysokie czoło, ostro zarysowane kości policzkowe, jednodniowy zarost, profesjonalne okulary. Pewny siebie, opanowany, najprawdopodobniej – zamożny. Z pewnością po kieliszku wytrawnego wina staje się dowcipny, a może nawet odważnie seksowny.
- Proszę pani?
- Tak – odpowiadam – rok temu zmarła nasza matka.
- Czy Bob był z nią szczególnie związany?
- Nie wiem. Kochał ją bardzo. Ja też ją kochałam. Dla każdego był to spory cios. Umarła nagle i niespodziewanie. Nie mogliśmy się do tego przygotować. W chwili śmierci była młoda i piękna. Bob nie mógł sobie poradzić z jej stratą.
- Proszę rozwinąć myśl.
- Dziwnie się zachowywał.
- Co ma pani na myśli?
- Każdy przeżywa śmierć bliskiej mu osoby na swój sposób. Ja sporo płakałam. Bob nie wypuścił z oczu ani jednej łzy. Zawsze był zamknięty w sobie, ale nigdy do tego stopnia.
- Jak wyglądały tygodnie po śmierci państwa matki?
- Wydawało mi się wtedy, że Bob nie przejął się tą sprawą. Powiem więcej – miałam mu nawet za złe, że tak szybko poradził sobie z żałobą. Zaczął nowe życie. Wyglądał na dość szczęśliwego.
- A jednak powiedziała pani, że zachowywał się dziwnie?
- Bob nie chodził na lekcje religii od czasów szkoły średniej. Nie czytał książek. Nie interesował się teologią. Ten temat był mu obojętny. Nagle stał się ortodoksyjnym katolikiem. To było dziwne.
- Może potrzebował pomocy i próbował odnaleźć ją w bogu? Nie próbowała pani tłumaczyć sobie to w ten sposób?
- Próbowałam. Oczywiście, że próbowałam. Z tym jednak, że to przerodziło się w obsesję.
- Co na to sugerowało? Jak często praktykował wiarę?
- W Kościele pojawiał się średnio kilka razy na tydzień. Nawiązał bliski kontakt z proboszczem. Kilka razy, gdy bez pukania weszłam do otwartego mieszkania, zastałam go na rozgorączkowanej modlitwie. Panie doktorze, on cytował fragmenty Biblii w zwykłej rozmowie.
- Nie szukała pani wtedy pomocy specjalisty…Dlaczego?
- Pomyślałam, że tego potrzebuje. Przyzwyczaiłam się. Tak naprawdę nic złego się nie działo. Wyglądał na szczęśliwego, ale do czasu…
- Do czasu? Kiedy sytuacja uległa zmianie?
- Nie powiem dokładnie. Dwa miesiące, może trzy. Po tym czasie zmienił religię.
- Jak to zmienił? Próbowała pani z nim o tym porozmawiać?
- Oczywiście, że próbowałam. Nigdy nie pozwalał mi na tego typu rozmowy. Bardzo się denerwował, gdy wspominałam o Bogu. I sytuacja stała się dramatyczna, gdy… - tutaj urwałam, bo zaczęłam wspominać o zdarzeniu, o którym nie zamierzałam wspominać. Nie wiem, jak to się stało, że lekarz sprowokował mnie do opowiedzenia tamtej historii – gdy uderzył mnie w twarz z otwartej dłoni.
- A więc był agresywny?
- Ten jeden raz.
- Dlaczego to zrobił?
- Zażartowałam z niego. Nie pamiętam, co dokładnie powiedziałam.
- Z niego, czy z Boga?
          To było dobre pytanie. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Z Boga.
- Powróćmy do historii. Bob kilka miesięcy po śmierci matki z ortodoksyjnego katolika stał się…
- Jeszcze bardziej ortodoksyjnym muzułmaninem.
         Lekarz napełnił płuca powietrzem i oparł się wygodnie o zagłówek swojego fotela. Oprócz niesłabnącego spokoju do emocji, które pokazywał na swojej twarzy mogę zaliczyć także lekkie zdziwienie.
- Co działo się dalej? Jakie zmiany zaobserwowała pani w zachowaniu brata?
- Niewiele mogę panu powiedzieć. Odciął się od nas. Nie kontaktował się z żadnym członkiem rodziny.Urodziłam dziecko, miałam wiele własnych problemów…
         Zdałam sobie sprawę, że próbuję się tłumaczyć. Nie spodobało mi się to. Nie czułam się winna i nie rozumiałam dlaczego odpowiedziałam w ten sposób.
- Nie dochodziły do pani żadne wieści?
- Dochodziły. Głównie dlatego, bo wciąż pracował w tej samej firmie. Po kilku tygodniach zauważono go w synagodze.
- To znaczy, że porzucił islam?
- Nie do końca, doktorze. Widywano go także w meczecie i kościele.
          Czekałam, aż zrobi to na nim odpowiednie wrażenie, a potem ciągnęłam dalej
- Kilka miesięcy później zaczęto widywać go także w jedynej w naszym mieście Pagodzie, a także we wszystkich większych domach modlitwy. W pewnym momencie zmienił swój wygląd.
- W jaki sposób?
- Zależy do którego miejsca akurat chodził. Jako żyd miał długą, sztuczną brodę na przykład. Był misterny do tego stopnia, że zakupił nawet, za nasze wspólne pieniądze, które mieliśmy rozdzielić po śmierci mamy, maskę.
- Maskę?
- Tak. Była to najlepszej jakości maska. Idealnie imitująca prawdziwą skórę człowieka. Gdy ją zakładał był nie do poznania.
- W jaki sposób więc poznała go pani?
- Śledziłam go.
          Odezwa się telefon. Mężczyzna odbiera go natychmiast. Zapisuje coś na białej kartce, a potem patrzy na mnie spojrzeniem, które nie jest rozkazem, a zachętą, słodką i miłą „proszę kontynuować”. Wykonuję je jednak jak rozkaz. Natychmiast.
- Starałam się policzyć wszystkie wyznania jakie praktykował Bob. Było ich dwanaście. Większość skrajnie różna od siebie. Wydaje mi się jednak, że w ostatnich dniach mogłoby być ich zdecydowanie więcej.
- Dziękuję pani, bardzo mi pani pomogła.
          Ściskam jego dużą, miękką dłoń i wychodzę z gabinetu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz