piątek, 29 marca 2013

Ukraina. Daczego nie lubię szkolnych wycieczek.

           Tydzień temu byłam na kresach wschodnich. I właściwie tyle, jeśli chodzi o podróżowanie. Spędziłam fantastycznie czas, bawiłam się dobrze, autokar był wygodny, ludzie zabawni, przewodnik interesujący, ale... no właśnie. Spróbuję wytłumaczyć moje wielkie, ukraińskie "ale".
           Niby byłam we Lwowie. Chodziłam po starówce, zwiedzałam fabrykę czekolady, piłam lwowską kawę i zajadałam się ciągnącymi i zaklejącymi buzię krówkami. Niby poczułam antagonizmy z przeszłości. Dowiedziałam się o historii Lwowa, o tym, że kiedyś był częścią Polski. Dlaczego nie jest. I dlaczego Polacy i Żydzi stanowią teraz tylko kilka procent mieszkańców miasta.
          Niby tak, ale... ale tego nie poczułam. Nie dotknęłam. Nie uścisnęłam mu ręki.
          Lubię jeździć na własną rękę. Widzieć mapę i obserwować mijane miejscowości. Liczyć kilometry i stresować się trasą. Lubię wiedzieć, gdzie jestem i dlaczego. A jeśli jeszcze do tego wszystkiego dokładam do tego własną energię, jak na przykład jazda rowerem, to wtedy dopiero czuję, naprawdę czuję, że podróżuję. Że zmieniam swoje geograficzne położenie.
          Tymczasem na wycieczkach wszystko jest podane na tacy; gotowe. I podróżowanie traci swój urok. Bo gdy za kilka lat ktoś zapyta mnie czy byłam we Lwowie, pewnie na chwilę się zawaham.W końcu zobaczę gdzieś we wspomnieniach operę lwowską, albo hotel Warszawa, ale nie będzie to takie czyste i takie moje, jakby ktoś mnie pytał, czy byłam na Helu. Pamiętasz, Anetko Hel? Siła naszych mięśni nas tam zabrała. Będę pamiętać zawsze, a Ty?
          Koniec narzekania. Może po prostu powinnam to oceniać innymi kategoriami? Podróż na wschód jeszcze przede mną ( może w wakacje autostopem?) . Namiot, może tania kwatera w cenrum miasta? Lipcowym wieczorem przez średniowieczne uliczki... Opowiem komuś, kto będzie tam ze mną, wszystko co udało mi się zapamiętać od niesamowitego przewodnika Igora.
          Zdjęć będzie mało. Większość z pierwszego dnia ( czyli z podróży), bo drugiego aparat tymczasowo zaginął ( dzień najbardziej intensywny i najciekawszy) i trochę z trzeciego ( śnieżyca i powrót do domu).
          Podsumowując: Lwów, czekaj na mnie, jeszcze do Ciebie wrócę.


Sara, Radosław, Malwina, Natalia i Artur przy korycie. Lubimy jeść. Karczma Bida.


Bu i Natalia w objęciach Zamościa.

Malwina i trudny wybór magnesu na lodówkę.
Wszyscy razem na Orlętach Lwowskich.
Ludzie.
Johny Bravo czyli Radosław. Ps. Zrobiłam Ci retusz twarzy, żebyś był bardziej przystojny.

W Zamościu na moście.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz